sobota, 29 listopada 2008

Radykalna ??

Och, zrobiło się zimowo, choć śnieg już zdążył stopnieć, mroźne powietrze jednak mnie nie oszczędza. Chciałam ostatnio coś bardzo zmienić w swoim życiu, jakieś takie przyzwyczajenia, które powoli zaczynają mi przeszkadzać, moje niezorganizowanie i tym podobne rzeczy, no i zasmakowałam tego innego trybu po czym zaliczyłam pierwszą na tym polu porażkę. Częściowo z mojej, częściowo nie z mojej winy. Nie będę się nad tym długo rozwodzić, w każdym razie już dwukrotnie się czegoś podjęłam i nie udało się zrobić. Nie jest to nowość w moim wykonaniu, aczkolwiek przeszkadza mi bardziej niż kiedykolwiek. Pierwszy raz w życiu doświadczam na własnej skórze co to znaczy naprawdę nie mieć czasu, z jednej strony mi się to strasznie nie podoba i chciałabym tego czasu nie musieć poświęcać. Jakaś część mnie jednak z drugiej strony wyrywa się do tego i chce za wszelką cenę podejmować się działania. Najlepiej kiedy widzę na horyzoncie cel, i mam tę świadomość, że dam radę. Przy odrobinie poświęcenia. Radość i satysfakcja przy jednoczesnym uczuciu niesamowitego zmęczenia zaczęły mi nawet trochę smakować. Być może dlatego właśnie zdecydowałam się na udział w przedsięwzięciu dla mnie nowym, mianowicie w angażowaniu się na studiach, wykraczającym poza samo bycie i zwykłe zajęcia wg planu, ale też w prace z bierzmakami, wykraczającą poza cotygodniowe spotkanie i gadanie. Potrzebuję dużo PB w tym. Wróciłam do Niego ze spuszczoną głową, a On mi powiedział, żebym się nie bała, głowę podniosła, bo moje życie dzieje się naprawdę, dzieje się właśnie tu i teraz, i nikt go za mnie nie przeżyje. On mi może tylko (aż?) zaproponować jakieś rozwiązanie. Ta propozycja wiąże się naprawdę z dużą dozą radykalizmu, ale jeśli w to wejdę - mogę tylko zyskać. Nie jest łatwo, ale po raz kolejny próbuję w to uwierzyć.

piątek, 7 listopada 2008

jesienne dukanie

Lubię czekoladę arbuzową milki. I odkryłam też, że kiedy idę przed siebie, czasem zataczam jakieś dziwne kołopodobne kształty, które po roku prowadzą mnie w to samo miejsce, z którego wyszłam. Tak przynajmniej zdarzyło się tym razem. Rozpoczęłam tę konkretną wędrówkę w okolicy Kabat. Tak sobie szłam, dość dlugo, dotarłam nawet na Bielany. Zapominając dawno, co minęłam, co po drodze się działo. I ostatnio jechałam zupełnie nieświadoma tego, że to jakiś powrót. Wsiadłam w metro, chciałam się dostać na Natolin, obok mnie wsiadła z tym samym pragnieniem D.. Ta podróż miała zakończyć się normalnie. Ale dołączyły do mnie motyle. Wpełzły, nie wiem jak, do mojego brzucha i tam siedzą. Znowu. Po prawie roku. Nieznośne uczucie, na którego brak narzekałam. Tylko czemu w tym samym miejscu? Jesień. Ktoś mi do buta zapukał. Jak temu w koszuli.