sobota, 26 grudnia 2009

w Boże Narodzenie najważniejsze są prezenty

lubię sobie przypominać, że Szef dał mi prezent. i że tego prezentu nie wypadałoby zmarnować. w końcu to Szef, nie?
samo to, że zauważyłam, że dostałam - to jest taki mały cud. bo może i wcześniej prezenty były, były na pewno, bo to nie ten typ szefa co nie daje prezentów. tylko ten mój Szef, prezenty daje bardzo subtelnie. także zauważenie tego prezentu było dla mnie niesamowite.
a sam prezent? to chyba najfajniejszy bajer jaki w życiu miałam, bo się go dostaje co chwilę od nowa. można by pomyśleć, że nie da się w takim razie zmarnować tego prezentu, skoro jest codziennie, albo nawet parę razy dziennie dawany mi od nowa. ale na ulotce, małym druczkiem było napisane, żeby uważać, bo to łatwopalne. łatwo palne. łatwo spalić. płonie - znika. a potem się żałuje. dlatego, jak już to doczytałam, po parokrotnym trzymaniu prezentu w niebezpiecznie małej odległości od otwartego ognia, poprosiłam Szefa, żeby mi dał to powiększoną czcionką, a najlepiej wygrawerował na jakiejś niezniszczalnej blasze, którą mogłabym sobie powiesić na szyi albo nosić na ręku zamiast zegarka.
no i Szef, co ciekawe, zamiast się wkurzyć, że ja taka nieogarnięta, że sama nie potrafię tego załatwić, ba, że nie potrafię zapamiętać jednego słowa - ł a t w o p a l n e, powiedział
-dziewczyno, wpadaj do mnie, codziennie ja ci będę pomagał, przypominał, razem będziemy grawerować, po jednej literce. zajmie nam to więcej czasu, ale wiesz, spędzimy go razem a to zawsze miło, być w przyjaźni z pracownikami, czyniąc z nich, w odpowiednim momencie, swoich współpracowników. poza tym, ten prezent, co ci go dałem, on ma wiele takich wiesz, tajnych opcji, na ulotce nie napisałem...
- Szefie, Ty nie napisałeś? Ty piszesz ulotki? - wyrwało mi się.
- no a kto ma pisać, jak nie Ja? przecież ja go zrobiłem! już zapomniałaś? nic się nie stało, to też będziemy grawerować na tej twojej blaszce.
to jest naprawdę świetne. taka perspektywa współpracy z Szefem, dodatkowo można się uczyć o prezencie, też o sobie można się uczyć. Szefa bliżej poznać. kurcze, same plusy.


w tym roku znowu Syn Szefa przyszedł nagle. i w domu bym tego nie zauważyła, bo walczyłyśmy ostro żeby o tym zapomnieć. do ostatniego momentu. kiedy już poszłam, przeczuwając, że może przyjdzie, choć nie odrzucając tak zupełnie myśli, że może w tym roku zechce odpocząć i tego znów nie przechodzić, tej zimnej, śmierdzącej stajni, tego całego syfu, tych niewdzięczników niegościnnych... a jednak powiedział do mnie, takiego pastucha niemytego : "chodź, ja ci przebaczam, nie obawiaj się, dopiero się urodziłem, nic ci nie zrobię. jestem mniejszy od ciebie, możesz mnie przytulić." cuda się dzieją w święta. cud prezentu, jakim jest Wi., cud przebaczenia, cud nadziei na nowe, codziennie nowe, cud narodzenia, cud Słowa. cud, że to widzę.

aniele boży stróżu mój
ty w święta śpiewasz "gloria"
że "in excelsis" śpiewasz "Bóg"
a na ziemi ta sama historia

że chwała brzmi na wysokości
na pewno masz świętą rację
ale w tym roku Bóg przyszedł w gości
i w moim zjadł domu kolację

choinki nie było, prezentów mało
a jednak nie wzgardził człowiekiem
i sam w to małe nieboskie wszedł ciało
i poił się matczynym mlekiem

aniele boży stróżu mój
człowieka Bóg dziś odnawia
i Boskie wlewa tchnienie w znój
od grzechu od nowa wybawia

kotłuje mi się tego więcej w głowie, ale zrobiłam się senna i wykorzystam moment. dziękuję ci Szefie, że dałeś mi tak dużo, choć po ludzku nie dostałam prawie nic:)


niedziela, 6 grudnia 2009

a to dopiero.

no, to teraz jestem pewna. w życiu, niczego bardziej nie byłam. czasem potrzebuję pojechać tam gdzie nie chcę, gdzie jest niewygodnie i daleko. czasem po prostu muszę się zatrzymać i zaufać. i podnieść głowę. chcieć baldachim i mówić komuś co takiego jest innego za jakiś czas. śmieszne, bo On się jeszcze upewnia, czy do mnie dotarło i trzy razy wraca z tym samym. czeka na potwierdzenie odbioru. a ja nic, tylko odbieram i dziękuję.

anioł stróż
czeka już

czwartek, 26 listopada 2009

sennie niesennie nasennie bezsennie

a już byłam śpiąca. nie potrafię zrozumieć, dlaczego niektórzy jak mają coś do powiedzenia to nie mogą się zamknąć i poczekać do normalnej pory tylko muszą mnie wytrącać akurat około pierwszej w nocy, kiedy to po raz pierwszy od tygodnia miałam naprawdę senny wzrok i chęć zaśnięcia z wolą wstania rano. a teraz, nie mogę już się położyć, bo doświadczeniem nauczona wiem, że jeśli teraz się położę, to w tym tygodniu nie dowiem się co z moim testem z francuskiego. spoko. są ludzie, którzy o tej porze wstają do pracy normalnie. to może zafunduję sobie kawę, plussza active, pójdę po bułki i będę idealną, poranną housewife. szit. nienawidzę tego. lubię się kłócić, ale błagam, nie przez telefon, nie ze znajomą i nie o pierwszej w nocy. to mnie kompletnie rozwala. no i o pierwszej w nocy nie mogę się poskarżyć, bo śpi. ech, naprawdę ciężkie życie mają ludzie z własnym zdaniem. ja mam własne zdanie i nie mogę z tego powodu spać. czasem mi się wydaje, że może powinno się iść jak tłum. robić to samo, powielać wcześniej ustalone schematy działania. miałoby się mniej kłopotów. ale jakie to byłoby nudne okrutnie. przeczytałam milion książek, wypiłam prawie litr melisy, dostarczyłam organizmowi trochę substancji trujących, zjadłam dwa gripexy i pięć cerutinów, a wcześniej kanapki z czosnkiem, zapakowałam się w ciepłe skarpetki, dres, wrzuciłam kaptur na głowę i kurde mogłam sobie leżeć pod tą kołdrą i ani na moment nie usnęłam. serce mi waliło, byłam wściekła. różaniec uspokoił na moment nerwy, ale nie uśpił. teraz mi się wydaje, że nie było o co się wściekać, znajoma ma inne zdanie, ja inne, moje niestety nic tu nie znaczy, więc wypowiedzenie go po raz enty nic nie zmieni. i tyle. można by nad tym spokojnie przejść do porządku dziennego(czy też może nocnego), ale jakoś ten cały dzień był napięty i to przeważyło. jak tak wściekła, zwinięta w kulkę leżałam pod tą kołdrą to nawet mi parę łez pociekło, takich bezsilnych, nawet nie z tej wściekłości samej, tylko z tego nienormalnego spania. bo ja to bym czasem chciała tak, budzić się o siódmej wyspana, zasypiać o dwudziestej trzeciej po dwugodzinnym czilu z książką. a tu mam co mam. najszczęśliwsze chwile, złapane w końcówkach dni, ale niestety z niedospanymi nocami. ta będzie najdłuższa z niedospanych. za sześć godzin zaczynam francuski, jeśli teraz się położę wstanę za szesnaście. nie mogę opuścić francuskiego więc decyzja jest prosta. nie spać, nie spać, nie spać... potem w dzień być trzeźwo myślącą studentką, odebrać sukienki i dotrwać do wieczora aby zaśpiewem swym chrypliwym ubogacać lud wierny. dobrze, że chociaż mam taką dziwną umiejętność znajdowania czasu dla pana Wi., bo coraz bardziej się przyzwyczajam do dzielenia go z nim.

aniele boży stróżu mój
czy musi być tak szybko fuj?
me smutne myśli szybko truj
by stróżu mój nie było fuj

czwartek, 19 listopada 2009

to było jakoś tak

o tak, teraz ta herbata by mi się przydała. nie mówię, że jest mi zimno. po prostu przy herbacie dobrze się myśli. a ja mam o czym myśleć ostatnimi czasy. dobra, mam herbatę, można myśleć.
oto stało się tak, jak gdyby nigdy wcześniej nic innego się nie działo. wskoczyłam swobodnie na swoje miejsce, które najprawdopodobniej było do tej pory dla mnie grzane przez sama nie mam pomysłu kogo, ale tak naprawdę czekało na mnie. wielką mam nadzieję, że to moje naprawdę, będzie wyjątkowo prawdziwe, z prawdziwych najprawdziwsze. moim przedmiotem rozważań wieczornych (tak, tak wiem, normalni ludzie wieczory obchodzą raczej wcześniej niż o czwartej nad ranem, jak to czynię ja, ale usilnie, od wielu lat walczę o swoją nienormalność) jest od pewnego okresu sprawa mojej przeszłości, przyszłości i teraźniejszości, co w połączeniu z horacjańskim carpe diem, z którym próbuję się zaprzyjaźnić, sprawia mi nie lada zagwostkę. mogę myśleć o sobie jako o osobie, a mogę jako o jednej piątej osoby, albo jednej drugiej osoby, wreszcie jako osoby drugiej osoby. tempo w jakim osobowości nasze się zaplątały wprawia mnie w lekkie osłupienie. ale jest to osłupienie uśmiechnięte. strasznie mi się podoba ten stupor. i ten upór, z jakim wierzę, że to jest coś odwiecznego i na amen.
pokonuję jakieś bariery, zapalam światła, otwieram drzwi, nie dobieram słów. przypomina mi się seria książek z dzieciństwa - patrzę, podziwiam, poznaję. najlepsze jest to, że nie muszę się zastanawiać, bo Ktoś tym kieruje. mam oczywiście wolną wolę, która jest momentami, zdaje mi się, strasznie szybka. ale nad tym jest ten On. wszystko nabiera kształtów, jak za starych dobrych czasów w Raju. ja temu powinnam nadawać jakieś nazwy, ale póki co powstrzymuję się i obserwuję. czekam na ciąg dalszy. a po nim jeszcze dalszy, i dalszy. niby daleki, a niezwykle bliski.

aniele boży stróżu mój,
stój przy mnie dziś, gdy nie jest fuj,
stój przy mnie też gdy będzie fuj
aniele boży stróżu mój

środa, 14 października 2009

zimna sucz

no to jest jakieś leciusieńkie przegięcie. ja nie mówię, że Szef coś źle ten tego, ale jeśli to nie On, to znaczy, że już mamy koniec świata skoro nawet pory roku już są nieposłuszne i robią co chcą. człowiek chce być pilny, chce dać z siebie sporo, ale taka zima, że hej. ktoś dowiódł, że od zimna się wszystko kurczy. i mi się kurczą chęci i serce od zimna. ja się robię bardzo zamknięta w sobie zimą. zwłaszcza jak się owa zima zaczyna w połowie października. pff.

wtorek, 29 września 2009

jesień

znowu przyszła. młodsza siostra zimy. albo starsza, wszystko jedno. w ogóle mnie to nie obchodzi. nie lubię jej prawie tak samo, przynajmniej w takie dni jak dziś. jest zimno, ja mam katar i boli mnie gardło. no i chciałabym żeby było ciepło. zwłaszcza, że jutro zaczynam brand new studia. oby medykamenty pomogły, bo nie chcę witać nowych znajomych chrypą i czerwonym nosem.

piątek, 18 września 2009

mam świra, rozdwojenie jaźni, zaburzenia tożsamości i dwubiegunówkę.

Co jest do cholery, mowę wam odjęło? Wszyscy mają dookoła przewlekłego pmsa i ja za to muszę płacić. I jeszcze jakieś idiotyczne: "No Tośka opowiaaadaj, no? co tam? no Tooośka mówże". Świra można dostać. A dlaczego nie pijesz? No jak się napijesz to lepiej będzie ci się tańczyło. Ale ja nie chce. A jak ci się nie podoba to nie tańcz. Jak nie lubisz - nie śpiewaj. Tylko żebyś mi potem nie mówiła, że ja nie ostrzegałam. A jak on ma dziewczynę? No to ma, i kij mu w uszy, nie to nie. Że co? Nie można się do mnie dodzwonić? No, nie można! Bo ja czasem muszę spać drodzy moi. Nie ma, że ja na kazde zawołanie. Kurde i jeszcze może byś mi kawy zrobił? A chętnie proszę. No kuuurde bez mleka idioto, jeszcze raz. Nie chce mi sie tam iść? Tobie się nie chce? Mi się nie chce bardziej. W co ja mam się ubrać? A ubierz się w worek i nie pieprz mi że nie masz się w co ubrać, 4 kartony ubrań masz i pełną szafę. Zrobiłabyś wreszcie coś ze swoim życiem. Tak? może podskocze trzy razy i zrobię obrót. Ślub byś wzięła, dzieci nie ma komu rodzić. Chętnie ciociu, ale może potem. A Brat kiedy bierze? Nie wiem do cholery. Siku zrobił. Ciocia, mogę do toalety? Jasne nie musisz pytać. Ciocia a ty wogóle umiesz czytać? Idź stąd, nie lubie cię. Idź stąd. Idź stąd. Idź stąd. Nie chcę cię. Pocałujcie mnie wszyscy. Koniec panie. Przerwa jakaś czy coś.

wtorek, 8 września 2009

dobra pora nie istnieje.

brakuje ci siły, żeby stoczyć ze sobą walkę, spróbuj się położyć i odpocząć. spróbuj popatrzeć na siebie z innej perspektywy. przyznaj rację komuś innemu. oddaj coś na czym ci zależy. powiedz, że nie chcesz dłużej marnować czasu na coś czego nie ma. i zacznie się coś nowego. może zobaczysz jak coś powstaje. będziesz świadkiem początku. koniec z niekończącym się końcem. czas na dobrą porę. znajdź swoje miejsce, swoje imię, swoją muzykę, swoje słowa. zmień sensless na coś lepszego.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Obiecanki cacanki...

... a głupiemu radość. No, ale skąd na to wszystko brać pieniądze? Ledwo uciułałam na prezent ślubny, rozrywki weselne i poweselne. Ale ledwo wrócilam i Włochy przyjechały do Warszawy i trochę się poczułam jak góra albo Mahomet (nigdy nie wiem, które to nie chciało przyjść a które przyszło).
Co za dziwne uczucie. Takie jakieś teżewe czy coś. Znowu jeszcze miesiąc wakacji i pierwszy rok. To takie zabawne. Moje nowe hobby - stawiać sobie poprzeczki. Narazie je właściwie kładę, na poziomie stóp, aby łatwo było ominąć, ale z czasem być może będę je umieszczać jakoś wyżej. Ale tym czasem dalej będę słuchać i się rozpływać. Raz, dwa trzy i kropka.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Credo

Pan Bóg istnieje. Il Signore è vero.

Doświadczyłam, że jest naprawdę. Pokazał to przez konkrety, po zastanowieniu mogę stwierdzić, że faktycznie, na to nawet nie trzeba patrzeć przez pryzmat jakiejkolwiek wiary. Czy to prawda czy nie. Bo to się stało. Działał. Działa. Posyła Ducha przede mną. Daje mi Go. Daje mi Słowo. I dalej będzie dawał. "Perché non ti abbandonerò senza aver fatto tutto quello che ti ho detto"

Łatwo się pisze o bzdurach. Łatwo się nad sobą użalać. Ale jak już trzeba głosić dobrą nowinę to ciężko idzie. Ale ja mam pewność dzisiaj. Obym ją miała na dłużej.

Popielgrzymkowo przyziemnie mogę powiedzieć, że chcę do Włoch. I wrócę tam jeszcze w tym roku. Obiecuję.

środa, 17 czerwca 2009

Blogging...

Cholera chyba to rzucę...
Obraz należy do Harold's Planet.com

czwartek, 28 maja 2009

po imieniu.

nie umiem się dopasować. nie umiem dopasować słów. nie umiem zachować powagi gdy trzeba i śmiać się kiedy się cieszę, bo się nie cieszę. nie umiem się cieszyć. jest po prostu do dupy, gorzej być nie może.
poużalam sę trochę nad sobą. to umiem.
nic mi się nie udaje. jak podejmuję samodzielnie decyzje spotykam się z krytyką mało budującą. jak nie podejmuję decyzji, decydując się na poddanie się losowi, okazuje się, że los nie istnieje. jak tu dojść do ładu? czuję się jakby mi coś zasuwało kuksańce w bok, za każdym razem kiedy wydaje się, że już widać poprawę. i to nie są takie kuksańce zalotne, przyjacielskie. to jest łamanie żeber. łamanie karku. na złamanie karku biegnę po coś co zupełnie mnie nie interesuje. rzucanie studiów ze względu na ludzi jest do dupy. nie chcę być wulgarna bardziej. rekrutacja na studia po raz enty jest do dupy. nic nie robienie jest jeszcze bardziej do dupy. chodzenie do dwu- i trzylatków uczy tylko tego, że jak ktoś robi coś nie po twojej myśli to trzeba się popłakać i może się coś wymusi. a jak nie, to można iść spać. i nawet smoczka nie dadzą, bo miałoby się za dużo ułatwień przy zasypianiu. za dużo przyjemności. już nawet mnie włochy przestały cieszyć, bo jedzie zbyt dużo osób cieszących się życiem i umiejącym dostrzec plan Szefa nie walcząc z nim. nie ma gdzie uciekać. boję się uciekać. boję się żyć, boję się śmierci, boję się cierpienia, boję się udawać, boję się pokazać prawdziwą siebie. zmieniłam sobie imię. chciałam zmienić formę. ale niestety ciasto w środku ma nadal zakalec. a zakalca nie dopieczesz. sytuacja beznadziejna. równowaznik zdania w bardzo nierównoważnych okolicznościach. nazywam się Ula Wr., mam niespełna dwadzieścia jeden lat i nie lubię ananasów i krewetek. nikt mi nawet życia zrujnować nie chce.

wtorek, 10 lutego 2009

dzień drugi, poranek.

Udało mi się, przespałam noc. Obudził mnie, około piątej, ból drętwiejącego karku i zaduch w pokoju. Rozkręcony kaloryfer i zamknięte okno, zupełny brak wyobraźni. Szybkie poranne zabiegi w łazience, śniadanie, wszytko jak w normalnych domach o tej porze. Dla mnie to zupełna nowość. Jest wpół do siódmej, a ja jestem już po śniadaniu, ba, po kawie nawet. Mam odrobinę nadziei, że będzie choć trochę dobrych chwil dzisiaj, że uda mi się zrobić chociaż połowę z tego, co zaplanowałam. Czuję się jakbym przyjechała z dalekiego kraju i musiała nauczyć się teraz wszystkiego od początku. Obowiązujących tu zwyczajów, co wolno, czego nie wolno, co jest dobre a co złe.
 Jestem tu nowa, to dopiero mój drugi dzień. Nie rozumiem jeszcze wiele z tego, co do mnie mówią, zapisuję co trudniejsze słówka i powtarzam je sobie. Może kiedyś uchwycę kontekst całego zdania, zamiast literować każdy wyraz i zatrzymywać się na dlużej przy każdym przecinku.

poniedziałek, 9 lutego 2009

kwiecień 2006

Prawie trzy lata temu napisałam coś, co dziś jest znowu trochę aktualne. Nie chce mi się za bardzo wymyślać nowych słów, kiedy zostały już raz napisane i to całkiem ladnie.

Przed państwem niespełna osiemnastoletnia ja:

[...] Nie wiem dlaczego ale mam wrażenie, że pomimo mojej ogromnej radości, jaką w sobie mam od niedzieli, wpadłam w dołek. Dołek jest interesujący. To świetnie urządzone wnętrze. Panele podłogowe imitujące wiśnię, fotel imitujący balkon, marchewka imitująca komputer, kafelek łazienkowy imitujący doniczkowy kwiatek. Nie ma tu okna. Są za to cztery piękne ściany pokryte tapetą imitującą "Sąd Ostateczny" Boscha. Jest też sufit, z dziurą, przez którą można tu wpaść na kawę. Z tegoż sufitu zwiesza się żyrandol w kształcie dzbana. Wylewa się z niego wąska strużka światła. Tak wąska, że pokazująca jedynie kurz unoszący się w powietrzu. A powietrze? Jest gęste, wilgotne. Ciężko się oddycha. Mało w nim tlenu. Dużo obawy. To pierwiastek występujący jedynie w dołkach. Dowiedli tego naukowcy. Jak będę duża tez zostanę naukowcem. Będę mogła badać niezbadane, poznawać niepoznane. I u schyłku życia będę miała poczucie, że całe życie ciężko pracowałam, by kolejne pokolenia mogły mieć więcej materiału zawartego w podręcznikach(można to chyba nazwać uczuciem słodkości zemsty za te lata stracone na traceniu życia dla jakichś nazw, symboli, wzorów, czasem niepotrzebnych pojęć, niekiedy także dat nie wnoszących niczego do sprawy). Bycie naukowcem musi być wspaniałym doświadczeniem. Wracając do tematu: Mój dołek jest też nieźle usytuowany. W okolicy są wspaniałe przestrzenie imitujące niczym nieskażone tereny równinne. Ale nie widzę ich, bo przecież nie mam okna. Nie mam też drzwi. Nie mogę sama stąd wyjść. Czekam, aż mnie ktoś wyciągnie. Mimo że tu tak miło i przyjemnie, ciepło i wygodnie, cudownie i beztrosko. Wolę życie na powierzchni. Tam jest więcej prawdy. Bo nikt nie ma czasu na imitację.

Dziękuję bardzo, pozdrawiam, polecam się na przyszłość.

środa, 28 stycznia 2009

jakiś problem?

Problem polega na tym, że nie spisałam jeszcze w swoim życiu listy priorytetów. Nie wiem, co jest najważniejsze. W związku z tym, często okazuje się, że nie zdążam z czymś ważnym, bo robiłam coś mniej ważnego. 
Taka mała refleksja na koniec tego okropnego dnia.

piątek, 16 stycznia 2009

wątek czarno-humorystyczny

"-Piotrze zostaniesz wodzirejem na moim weselu?
-Ależ z przyjemnością! A kto jest tym szczęśliwcem, przyszłym szwagrem Stanisława?
-A wiesz, nie mam jeszcze na oku nikogo, ale wiesz, możesz ty być jeśli chcesz.
(pauza)
-Stachu, ważna sprawa jest, twoja siostra właśnie zaproponowała mi małżeństwo! 
-A to wiesz, będziesz musiał sporo dzieci jej pomóc urodzić. 
-Hmm to za jednym razem moge nie podołać..." 

Bratu - najlepszego, przyszłemu wodzirejowi - pozdrowienia:)