poużalam sę trochę nad sobą. to umiem.
nic mi się nie udaje. jak podejmuję samodzielnie decyzje spotykam się z krytyką mało budującą. jak nie podejmuję decyzji, decydując się na poddanie się losowi, okazuje się, że los nie istnieje. jak tu dojść do ładu? czuję się jakby mi coś zasuwało kuksańce w bok, za każdym razem kiedy wydaje się, że już widać poprawę. i to nie są takie kuksańce zalotne, przyjacielskie. to jest łamanie żeber. łamanie karku. na złamanie karku biegnę po coś co zupełnie mnie nie interesuje. rzucanie studiów ze względu na ludzi jest do dupy. nie chcę być wulgarna bardziej. rekrutacja na studia po raz enty jest do dupy. nic nie robienie jest jeszcze bardziej do dupy. chodzenie do dwu- i trzylatków uczy tylko tego, że jak ktoś robi coś nie po twojej myśli to trzeba się popłakać i może się coś wymusi. a jak nie, to można iść spać. i nawet smoczka nie dadzą, bo miałoby się za dużo ułatwień przy zasypianiu. za dużo przyjemności. już nawet mnie włochy przestały cieszyć, bo jedzie zbyt dużo osób cieszących się życiem i umiejącym dostrzec plan Szefa nie walcząc z nim. nie ma gdzie uciekać. boję się uciekać. boję się żyć, boję się śmierci, boję się cierpienia, boję się udawać, boję się pokazać prawdziwą siebie. zmieniłam sobie imię. chciałam zmienić formę. ale niestety ciasto w środku ma nadal zakalec. a zakalca nie dopieczesz. sytuacja beznadziejna. równowaznik zdania w bardzo nierównoważnych okolicznościach. nazywam się Ula Wr., mam niespełna dwadzieścia jeden lat i nie lubię ananasów i krewetek. nikt mi nawet życia zrujnować nie chce.