piątek, 13 grudnia 2013

przejście do życia

człowiek, kiedy umiera podobno często wygląda jakby po prostu zasypiał. nie wiem jak wyglądała B. w chwili swojego odejścia. w pamięci zostanie mi jako miła starsza pani, z krótko ostrzyżonymi włosami, ubrana w długą spodnicę i sweter. Szef postawił nas w jednym momencie obok siebie. dostałam ją w prezencie. popatrz, to jest pokolenie twoich rodziców, no, nieco starsza, możesz mieć z nią relacje. dlaczego nie mialabyś mieć jej ze swoją mamą? pełna ufności, wiary w dobro, z radością korzystająca z technicznych nowinek. nie wiem czy bała się odchodzić, ani czy długo chorowała. wierzę, że już jest u celu. już odpoczywa. już wie, o co w tym wszystkim chodzi. już doświadcza i widzi to w co ja staram się codziennie wierzyć. już jest otulona Miłością. 

myślę o tym i jestem wdzięczna. jakiś czas temu w czasie pogrzebu, na którym miałam okazję być J. powiedział że te wydarzenia są dla nas niezwykle cenne, bo pokazują nam co tak naprawdę jest ważne. i faktycznie tak jest. nie chodzi o to w życiu, żeby się najeść, żeby było prosto, łatwo, przyjemnie. mimo, że tak mi sie czasem wydaje na skutek oszustw, którymi daję się omamić. tu chodzi o coś więcej. chodzi o to by przyjąć, że Ktoś mnie kocha, pozwolić by ta Miłość rozlała się we mnie. by przepełniła mnie całą tak, że zacznie się przelewać na innych. i zupełnie przestanie być istotne czy się wyspałam, czy mam się w co ubrać albo czy wszyscy już zrobili to czego oczekiwałam. wtedy życie będzie pełne.

dziś proszę krótko boży aniele
przyjmijcie B. w niebieskim kościele
szybko zanieście przed Szefa tron
niech u jego stóp ma teraz swój dom

poniedziałek, 9 grudnia 2013

cierpienie cementuje i weryfikuje

jeleń gotowy. motywacja spadła. wzrósł dół. coraz bardziej mi się nie chce. to przez zmęczenie. bo wbrew moim przemyśleniom, argumentom, osobistym chceniom przywrócono mi status osoby pobierającej nauki. trzymam to we względnej tajemnicy. tzn wszyscy wiedzą, ale nie pozwalam o tym rozmawiać. sama tez nie podejmuję tematu, z nikim, nigdzie, nawet tu. dziś jest wyjątek, bo nie mogę dojść do siebie. jedna z osób, które przekazują mi wiedzę, zaintrygowała mnie niezwykle, ponieważ odbyliśmy w trakcie przerwy rozmowę. takie tam, a dlaczego pani dopiero teraz do nas dołączyła? niby nic, ale wypłynęła ta opowieść o początkach Ha., która jest podporą całego mojego obecnego zaufania do Szefa. strasznie się wzbraniałam, żeby nie wypłynął mój system wartości, moje względy dla świętego Ducha. powiedziałam tylko, że takie przeżycie weryfikuje poglądy i spojrzenie na ludzkie życie. zaintrygowała mnie reakcja tego człowieka. poczułam, jakby myślał tak samo. przytaknął mi, zasępił się po czym zapytał takie doświadczenie chyba cementuje, co? przyznałam, że owszem, że przeżywane w samotności pewnie mogłyby zabić, ale jeśli ma się z kim dzielić trud, cierpienie to jest może nie łatwiej, ale jakoś znośniej. znów mój rozmówca się zasępił, powiedział, że podziwia i kiedy powiedziałam, że z dystansu może faktycznie to wygląda jak na jakieś wielkie osiągnięcie, że się przez to przeszło ale kiedy się w tym jest, kiedy to trwa to nie ma kiedy myśleć, że to jest coś nie do przejścia, tylko się przez to przez to przechodzi. i że gdyby tego nie było wszystkiego, gdyby nie było cierpienia to ani nikt nikogo by nie potrzebował ani nie bylibyśmy tym kim jesteśmy. znów się ze mną zgodził, myślę, że nie tak grzecznościowo, tylko faktycznie zrozumiał o co mi chodzi i uznał że tak jest, lub tak zawsze myślał.

czemu mnie to tak zainteresowało? ano dlatego, że wcześniej uznałam, że jest bananowym bufonem. człowiekiem bez problemów, który ucząc w prywatnej uczelni i pracując poza tym w dobrze opłacanym zawodzie na pewno jest płytki. a w czasie tej rozmowy zauważyłam, że też ma na pewno na koncie jakieś przeżycia. i chwilę później dowiedziałam się, że przez kilka miesięcy na skutek jakiegoś wypadku nic nie widział i żył w ciemnościach. a kiedy wróciłam do domu, poszperałam w sieci i dowiedziałam się że w jego życiu jest mnóstwo dobra, sukcesów, oznak wspaniałego charakteru ale i ogrom cierpienia, prześladowania, śmierci, zadanej komuś z najbliższej rodziny. to dopiero musi weryfikować poglądy. ten człowiek na pewno wie, co to znaczy przejść przez trudy. mam nadzieję, że miał z kim je dzielić i nie był w nich sam. i że to wszystko w jakiś sposób doprowadzi do spotkania z Szefem. a może to zrozumienie, którego miałam wrażenie wypływało stąd, że już z Nim to przeżywał. mam nadzieję.

może dla tej jednej rozmowy potrzebne było to całe zamieszanie. moja niezgoda na to nie znaczy, że nie będzie z mojego powrotu żadnego dobra. tak myślę. 

aniele boży mam tak sobie marzę
by móc zrozumieć choć trochę zdarzeń
by móc zapytać choć raz jeden jeszcze
o te przeżycia od których mam dreszcze
choć to nie moje są doświadczenia
to wciąż potrzebuję ich zrozumienia
i takiej pewności że Szef w tym był z nimi
tak jak od jest zawsze z cierpiącymi
a może mam mówić że byłeś tam Boże
choć mnie mówienie najbardziej zatrważa
mówić że w moim byłeś cierpieniu
że jesteś w każdym wydarzeniu
że nigdy dzieł swoich nie zostawiasz
jesteś gdy śmieją się i gdy ktoś ból zadał
i to co zrozumieć najtrudniej chyba
ze kochasz choć po ludzku tego nie widać
bo miłość ta której okiem szukamy
jest inna niż to co od Ciebie mamy
Twoja jest wieczna wykracza za rozum
i w krzyżu mówi kocham cię zrozum





piątek, 6 grudnia 2013

rezygnacja jako czysty zysk

chwilowa rezygnacja z dobrodziejstwa internetu - fejsbuka - przyniosła mi więcej niż się spodziewałam. otóż, spod warstwy matki-Polki, która na nic nigdy nie ma czasu, chodzi po domu, ciągle sprząta i ma wieczny bałagan, nagle wylazła matka artystka, matka kreatywna, kobieta więcej myśląca niż działająca odruchami, żona gotująca nieco inny obiad od trzystu poprzednich. nie, nie chodzi o to, że matka-Polka to coś złego. raczej tylko ta jedna jej cecha - na nic nigdy nie ma czasu - sprawiała, że czułam się tą rolą już zmęczona. ale, wystarczyło kilka dni pozornie niewielkiej zmiany. no bo co może wnieść unikanie jednej jedynej strony w internecie? jest przecież tyle innych, które można stosować jako zamiennik, zwłaszcza, że fb już się przejadł i może nawet warto byłoby poszukać świeżego powiewu gdzieś indziej. no ale siła przyzwyczajenia i człowiek nie rusza tyłka z wygodnego ciepełka. swoje braki towarzyskie można załatwić paroma słowami na fb-czacie. zamiast słać wkurzającego smsa do koleżanki: co słychać? wystarczy wejść na jej oś czasu i już wiadomo. zdjęcia, statusy, linki. cały dzień można się dowiadywać co kogo bawi, czego się słucha, o czym się mówi na mieście, nie wystawiając nawet nosa za drzwi. no, można. tylko po co? po co mi milion zdjęć kogoś, do kogo się nawet nie odezwałam przez ostatni rok? nawet moje fobie społeczne nie usprawiedliwiają rozwiązania niektórych znajomości.
no, ale nie o tym miało być. miało być o rezygnacji. po co to w ogóle?
wymyśliłam sobie, że w tym roku adwent biorę na poważnie. bo takie bycie katolikiem od święta przestało mnie interesować już 10 lat temu, ale wciąż, mimo zewnętrznego zaangażowania, w środku takim właśnie katolikiem się czuję. taki bazar trochę, zachowam pozory, nie będę opuszczać niedzielnej mszy, poświęcę koszyczek, nawet pójdę na procesję, jak jakiś większy kłopot zdrowotny to to wszystko zagra na moją korzyść - Panie Boże, jestem taka pobożna, Ty mi teraz pomóż, płacę dziesiątką różańca. a ja chcę inaczej. chcę tak jak obiecali mi to ci od, których usłyszałam właśnie tę nowinę, że Kościół to Ukochana Szefa. ale że Kościół to ludzie. nie tylko starsze panie, zakonnice, zakonnicy i księża, ale też ja, wtedy nastolatka. to wspólnie przeżywający tę miłość z nieba facet po czterdziestce, kobieta na zakręcie, wdowa po przejściach, dziedziczka na włościach i trzeźwiejący alkoholik. razem. nie dzielący się na lepszego i gorszego. także, tak jak ci, którzy mi to wszystko przedstawili i obiecali, chcę znów zawalczyć o relację z Szefem. stąd przeżywany na serio czas adwentu. nie czekolada. może dlatego, że zima bez czekolady to tortura, i zamiast umocnienia wiary wzbudza same najgorsze przekleństwa. a może dlatego, że przeżywanie postanowień adwentowych na poziomie słodyczy trąci mi tym katolicyzmem siedmiolatki. tu chodzi o coś więcej niż zwykłe odebranie sobie czegoś. chodzi o zmaganie, które ma coś przynieść. a to co może przynieść rezygnacja z cukierków to tylko gubienie kilogramów, a ja już mam ich za mało. moje zmaganie polega na tym, że odbieram sobie pole do porównywania się z tymi, którzy na fb chwalą się imprezami, magistrami, ciuchami, koncertami. odbieram sobie samej pole do chwalenia się swoimi wypiekami, zdjęciami, wyczynami  i minami mojej córki, innymi cudami pod którymi liczę lajki. na przykład takim cudem czasem jest wymuskany komentarz, odpowiednio zgryźliwy lub zabawny. potem sprawdza się kto kolejny to polubił, a pycha rośnie. i rozwala tę całą świętą, katolicką relację. i z Szefem i z resztą świata. chwalić się lubię, i już widzę, jak kombinuję jak tu wpleść te wszystkie moje cudeńka, które zrobiłam w czasie, wcześniej traconym na fejsie. choć, tutaj prawie nikt nie zagląda, więc może pochwalę się dla samej siebie, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że warto podjąć zmaganie. że przynosi to naprawdę upragnione korzyści.
po pierwsze czas na gadki z Szefem. nie ukrywam, gadam z Nim dużo, zwierzam się, proszę o wiele, rozmawiam częściej niż wiele znanych mi osób. nie mam ustalonych godzin, ołtarzyka do pacierza. jak mam sprawę, to tak jak stoję, z rękami uwalanymi mięsem w czasie robienia obiadu, na spacerze, stojąc na światłach, czy leżąc w wannie. może ktoś powie - to niegodnie tak. może niegodnie. ale wtedy zwykle jest to szczere. w każdym razie, raczej nie zbiera mi się na gadki kiedy przeglądam facebooka czy inne strony. no chyba, że tylko westchnę widzisz i nie grzmisz?. a odkąd podjęłam wyzwanie, tego czasu nie tracę, i w tym czasie wzdycham częściej. na wiele tematów wzdycham.
po drugie, ponieważ nie zrezygnowałam z całego internetu, wyszukuję na różnych blogach pomysłów na udekorowanie świąteczne domu. ale tylko jakieś bardzo proste, bo plastyczka ze mnie żadna. tak trafiłam tutaj i zrobiłam kartonową gitarę jako prezent na mikołajki dla Ha. oraz najprostsze na świecie całym choinki z kartonu. jutro planuję zrobić jeszcze kartonowego jelenia którego powieszę na ścianie jako trofeum, na sam koniec adwentu.
po trzecie mam czas by dbać o dom i widzę po raz kolejny jaką sprawia mi to frajdę. zrobiłam sobie nawet dizajnerski plan tygodniowych porządków, żeby do świątecznego stołu móc zasiąść świeża i wypoczęta, zamiast wypluta po wielogodzinnym szorowaniu domu.
po czwarte mamy początek grudnia, a ja mam dokładną listę drobiazgów i większych drobiazgów jakimi uraczymy rodzinę z okazji gwiazdki. nie-na-wi-dzę kupowania prezentów dzień przed wigilią a od kilku lat robimy to dokładnie tego dnia, lub ewentualnie w samą wigilię. w tym roku mam nadzieję, że panowie kurierzy pomogą nam by wyglądało to inaczej.
i wreszcie, po piąte, choć może powinno to być jako drugie, zaraz po czasie na gadki z Szefostwem - mam zyliard czasu na spokojne, niewymuszone gadki z Ha., czytanie książeczek, rzucanie w siebie kawałkami kartek, rysowanie, przytulanie, łaskotanie... to wszystko co zawsze było super, ale przy złym dobraniu proporcji gdzieś zanikało. cały urok mojego bycia w domu brał w łeb, bo przeszkadzało mi to w... no właśnie. w niczym. w traceniu czasu. a teraz? jasne, jak piszę tekst na bloga, to mnie denerwowało 3 godziny temu, że nie mogę dokończyć przy pierwszym podejściu. ale jeśli wkurzam się bo nie mogę przeczytać czyjegoś komentarza? no błagam. jest róznica.

różnicę widać w całości. i za tę całość dziękuję.

aniele boży pilnuj mnie
któryś dzień już zmagam się
trudność rośnie z każdym dniem
ale nie chcę poddać się

przy okazji patrzę w siebie
co odciąga mnie od ciebie
Szefie widzisz, chcę być w niebie
nie opuszczaj mnie w potrzebie

tego nieba też poproszę
tu na ziemi - daj po trosze
bym już tutaj je smakować
mogła i innym darować