samodzielność mi nie służy. ściąga na mnie jakieś okropne wydarzenia. zwierzę mi się omal nie przekręciło, a oczywiście w pierwszej chwili znikąd pomocy. i jeszcze się okazało, że jestem chorobliwie zazdrosna. o to, że ktoś tam jest, widzi, może (o zgrozo!) dotknąć nawet, a ja tu się mogę domyślać. o czym rozmawia, co je, czy jest zadowolony, czy mu ciepło, czy ma szalik, bo zimno, a przecież gorączka. pewnie się nauczę, ale to strasznie trudne, być narzeczoną na odległość. pewnie bycie narzeczonym też nie należy do najprzyjemniejszych, gdy się jest daleko. ale jakoś mnie to słabo pociesza, bo jeszcze bardziej się martwię, że jemu jest też smutno lub przynajmniej nieswojo.
przestałam ufać, że Szef prowadzi. na szczęście to nie sprawia, że nie prowadzi. dobrze, że prowadzi nawet jak mu nie ufam do końca. ale chcę ufać, bo wtedy jest prościej. wtedy jestem dzielna.
aniele boży
stróżu uli
spraw by wrócił
i przytulił