poniedziałek, 3 stycznia 2011

panna ulala

będę panną jeszcze tylko 172 dni. to miłe wiedzieć, że za niecałe pół roku, będę miała męża. człowieka, z którym nie planuję się rozwodzić, rozstawać ani nawet nie mam w planach robić mu karczemnych awantur o bałagan czy za granie w jakieś głupie gry lub spóźnienia na obiad.
bo zdaję sobie sprawę, że ta decyzja o ślubie nie jest próbą załatwienia sobie jakiegoś "długo i szczęśliwie" z ograniczoną odpowiedzialnością. aż mi nie nadepniesz na odcisk. a jak nadepniesz to zabieram swoje zabawki i idę na inny plac zabaw.
mi się to jawi jako wejście w nowy wymiar, gdzie wszystko znajdzie się na nowym miejscu, będzie wszystko inaczej i wszelkie założenia że będzie tak i tak, ja będę robić to, a ty będziesz zmywać, nie mają większego sensu. wiem tylko, że Szef już zadbał dawno o to, żeby było dobrze. żebyśmy byli przyzwoitym małżeństwem, które zdaje sobie sprawę ze swoich niedoskonałości, ale dba o to, by mąż i żona czuli się dobrze, bezpiecznie i na swoim miejscu. i gdzie można codziennie ślubować miłość, tej miłości się uczyć (w nowej wersji) i tę miłość dostawać i odwzajemniać.

a ze spraw bardziej bliskich teraźniejszości to minęły święta. po świętach dałam sobie utoczyć trochę krwi do badania w tym pierwszym ze 172 ostatnich dni mego panieństwa, a mój kawaler wkrapla sobie w zbolałe spojówki jakieś krople. moje ostatnie miesiące panieństwa to w ogóle pasmo badań i zdrowotnych stresów. już chyba kiedyś o tym wspominałam, ale moje hipochondryczne ja czuje się jak w siódmym niebie. choć gdzieś w środku to wolałabym, żeby czuło się nie tak świetnie.

aniele boży
nie bądźmy chorzy

Brak komentarzy: