środa, 13 kwietnia 2011

czytam, piszę, piekę, załatwiam

na nowo lubuję się w czytaniu. tygodników najchętniej. bo ostatnio już jakoś podupadała moja zdolność czytania, po kilku zdaniach każdy tekst mnie nudził. bałam się wręcz, czy to nie jakaś poważniejsza sprawa, na przykład alergia na czytanie, nie daj Boże.

kiedy odżyły litery już napisane, zaczęły się w głowie kłębić zdania, okrągłe, kwadratowe, złożone i proste. szykowały się długo, ale ułożyły się w mało atrakcyjny tekst, który jednak jakoś tam pomoże niejakiej K. spełnić swoje marzenie o własnej działalności.

oczywiście, jak to zawsze bywa, kiedy biorę się za niezwykle ważne do pisania rzeczy, opatrzone nieprzekraczalnym deadline'em, z kuchni zaczynają po kolei wołać mnie poszczególne składniki nieupieczonych jeszcze ciast czy chlebów. tak skradają się po cichu, wplatają się między moje piszące palce i wstukują w wyszukiwarkę adresy stron z przepisami. tak zwiedziona, stworzyłam dziś 16 bułeczek i chleb. a wieczorem zamierzamy z Wi. stworzyć jeszcze muffiny.

kiedy piekę, czuję się jak prawdziwa pani domu. choć tego w którym mieszkam obecnie nie jestem panią, to wiem, że to preludium. już za 72 dni będę ślubować uroczyście, że będę piekła bułki, dbała o domowe ognisko i uzupełniała szafkę ze słodyczami. oczywiście, choć każdy by chciał, ojczyzna nasza państwem wyznaniowym nie jest. żeby wziąć ślub zgodnie ze swoją wiarą a w oczach państwa też stać się małżeństwem, należy uiścić opłatę oraz podpisać sto cztery papierki. wybrać nazwisko, sobie i dzieciom, pomarudzić, że struktury mojego wyznania nie są tak wyposażone jak urząd stanu cywilnego i nie może za pomocą komputerowej bazy danych ściągnąć z 2 parafii zaświadczeń o naszych chrztach. dlatego załatwiania dziś ciąg dalszy.

Michale Boży Archaniele
załatwiania jest tak wiele
w twej parafii w aktach leży
chrztu świadectwo jak należy

idę je odebrać. o.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

życie według kalendarza

nie wiem w co włożyć ręce. tyle biegania, a ręka w nocniku. i tak co rano. ojej, znów nie zdążyłam. obiecałam, nie zrobiłam. spotkajmy się, bądźmy w kontakcie, umówmy się.
a ja bym się umówiła na tydzień bez planu. mam i tak dużo szczęścia, że pomijając plan zajęć na uczelni moje plany z kalendarza są dość elastyczne i nie umierają przy 10 minutowym spóźnieniu. jak powiedziała Ju. jak się ma moleskina to od razu ma się wenę. pomyślałam wtedy, że taką chyba do zapisywania każdej wolnej linijki w kalendarzu, co skutkuje brakiem czasu na cokolwiek. a teraz myślę, że weny trochę jednak pozbawia. i uzależnia od tych kolorowo zapisanych kartek. moje cienkopisy powoli przestają nadążać za moimi planami. Szefie, mówiłeś, żeby nie planować. ale te moje plany to nie oczekiwania i projekcje. to raczej próba organizacji czasu. bo oczekiwania muszę zostawić. z boku lub z tyłu. oczekiwać będę później, w wolnej chwili. teraz bowiem oczekiwania moje mogłyby mnie zawieść. zawiodłyby moje zaufanie lub zwiodły na manowce złego samopoczucia. tak, zdecydowanie. oczekiwaniem zajmę się za jakiś czas. na pewno po przygodzie z szyciem kreacji. nie chcę oczekiwać. właśnie po to by nie zostać zwiedzioną na pola niezadowolenia.
kolejny raz miałam iść wcześniej spać, według kalendarza. wstawać wcześnie. kłaść się wcześnie. wstawać wcześnie. i tak w kółko, zdrowo, pięknie. ale dziś tak idę i idę, od 3 godzin gotowa do spania, wciąż znajduję nowe rzeczy do natychmiastowego załatwienia. ale tym razem na dobre, obiecuję. idę spać. i wstanę rano, położę się wcześnie, żeby wstać rano, potem położyć się wcześnie... dobranoc.

w tiulu utonę aniele boży
bo będzie pani sukienkę tworzyć
i do tworzenia tiulu użyje
z niego w większości sukienkę uszyje.