wtorek, 26 stycznia 2010

nie umiem nadstawiać żadnego z posiadanych policzków

nie wiem, nie potrafię tego słuchać. wybucham jak nie przymierzając wulkan pełen parzącej lawy. cholera, czy już jak się wyjawi komuś bliskiemu jakąś ważną dla siebie rzecz, radosną w treści, to czy oczekuje się bezustannego komentowania wszystkiego co się tej osobie kojarzy z tą rzeczą? i jeszcze żeby to były komentarze radosne, motywujące, pomysłowe... nie, trzeba mi krótko mówiąc dosrywać na każdym kroku. mówić, że i tak nie dam rady, że mam złe nawyki, że nie ogarnę, że będę taka i taka, zła, pyskata, krzycząca, niedobra, niepotrzebna, piąte koło u wozu.

dobrze, że rzeczywistość wprowadza codziennie korektę, bo ostatnich kilka poranków mnie mocno frustruje.

aniele boży stróżu mój
i znów jest coraz bardziej fuj
bo trochę jest też jeszcze miło
ale by milej dużo było
gdyby się fuj całkiem skończyło
bo pełniej by się żyło

środa, 20 stycznia 2010

suburbia mnie

wczoraj przespałam zachód, a dziś przesprzątałam wschód. albo przejadłam. nie wiem, po prostu go nie zauważyłam. nie wiem co mam ze sobą zrobić. wstawanie to coś co mi nie daje zasnąć. dziś nie musiałam wstawać więc zasnęłam szybko. ale jak tylko mi się przyśniła sytuacja taka, że miałam zasnąć, żeby wstać to już się o 5 obudziłam się (tak, wiem, obudziło mnie trzaskanie drzwiami), kompletnie nie wyspana, ale bez szansy na ponowne zaśnięcie. próbowałam do prawie 6. bezskutecznie. nie wiem, jeśli dziś będę po czterech godzinach snu miała problemy z zaśnięciem wieczorem to już sama nie wiem co robić. do lekarza nie chcę. do psychologa i innych psycho się boję, mi się nie uśmiecha patrzenie wgłąb samej siebie, napełnia mnie to bowiem obawą, że umieszczę siebie jeszcze bardziej w centrum niż dotychczas. a ja już się znudziłam sobą w centrum. chcę się wysłać na obrzeża. żeby mnie mało było. żebym ja była co najmniej na drugim miejscu.

wtorek, 19 stycznia 2010

jeśli w pokoju jest duszno, możesz łatwo wpuścić odrobinę powietrza otwierając okno...

...czyli jak nie popaść w paranoję, zapragnąwszy zaprowadzić ład w domu.

lubię porządek, ale nienawidzę sprzątać. lubię czystą kuchnię, a nie znoszę zmywać. jak to wszystko pogodzić? jak nie oszukiwać się po raz kolejny i wreszcie zamiast ukrywać bałagan, pozbyć się go?
naprawdę chciałabym, żeby nasz przyszły dom był domem idealnym. zamieszkanym, nie sterylnym, ale porządnym. i zaczęłam o tym niedawno myśleć. podobno bez ćwiczeń się mięśni nie wyrobi, także ja te moje zwiotczałe mięśnie sprzątające próbuję teraz przeprowadzić przez jakąś rehabilitację. częściowo ogarnęłam ubrania. ale te 20 kg odzieży, nie chce zniknąć. ciągle stoi, popakowana w kartony i worki, w tym moim mikroskopijnym pokoju, od którego zaczęłam wprowadzanie ładu. No dobra nie jest taki mikroskopijny, niektórzy mają podobnej wielkości mieszkania, ale to nie jest standard. w każdym razie, ciężko to zrobić. a prezent dla mamy, który miał być żarcikiem, pozostał w moich rękach i choć niektóre rady pani królowej czystości vel perfect housewife są do bólu oczywiste, albo straszliwie przesadzone, to sporo jednak jest takich, które chciałabym wprowadzić w życie, a już na pewno zaprowadzić je w naszym domu. no i nie obraziłabym się, jakby mnie kiedyś ktoś nazwał perfekcyjną kurą domową czy jak to się tam mówi na te co siedzą w domu i spełniają się jako żony i matki. bo taką właśnie kobietą chciałabym być. dziś na 10 godzin przed egzaminem z psychologii jestem tego wprost pewna. boję się trochę presji otoczenia, rodziny dalszej mojej i bliższej nie mojej. ale tę pewność mam od dawna i teraz ona się potwierdza. chcę gotować, sprzątać, porządkować, urządzać, wychowywać i marzę o tym, żeby działo się to bez obecnego zaburzenia rytmu okołodobowego.

środa, 13 stycznia 2010

chałtura część pierwsza.

pisanie. będę pisać. dobrze mieć takiego korektora i recenzenta jak ja mam. powiedział co, gdzie, na co zmienić, co poprawić i jeszcze na koniec stwierdził, że umiem pisać. choć mi samej wydawały się te moje wypociny szczeniackim bełkotem. ale poszło. pierwszy artykuł dla prestiżu i pieniędzy - napisany. wysłany. zaakceptowany. zostałam pochwalona przez osobistego i jestem z siebie dumna. kurcze, korci mnie to rzucanie studiów, jak nie wiem co.

aniele boży stróżu mój
ty zawsze przy mnie stój
stój kiedy jest ciemno i kiedy bezsilnie
gdy nie chcę już więcej uczyć się pilnie

już nigdy nie chcę. już zawsze stój. korci.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

zwęglony ziemniak

nie lubię słowa ziemniak. kartofel z resztą też. ale mi się przypalił. bo niektórzy ludzie ze mną spokrewnieni, mają mi za złe, że jeszcze walczę o uznanie na uczelni. jak się dowiedziałam, że za zmyślenie obserwacji, którą powinnam była przeprowadzić, ale zabrakło mi chęci, czasu i zapału dostałam ocenę dobrą, to stwierdziłam, że może wykorzystam ten powiew. kręci mnie moja nadinteligencja, która sprawia, że podczas gdy inni wkuwając dostają ndst. lub dst.- ja dostaję db lub db.+, albo kiedy nikt nie wie co powiedzieć, pozwala mi znaleźć odpowiednie zdanie, które zapewnia mi przychylne spojrzenie pani wykładowczyni.
pisałam, że za złe mi ma człowiek. człowiek myśli, że jak mam tyle lat i miano studentki to znaczy, ze mam wiecznie wolny czas na odwiedziny. jasne, to może tak nawet wyglądać czasem, ale tak nie jest. nawet jak mam ten wolny czas to i tak mi to nie zmienia za dużo, bo czas ów jest w tych głupich godzinach, o czym wspominałam poprzednio.
a nie, jednak pisałam o zwęglonym ziemniaku. i cebulce i polędwiczce. polędwiczka to rodzaj pamiątki. a my dziś lubimy pamiątki. i chyba gdzieś zgubiłam instrukcję obsługi od prezentu i muszę iść do serwisu.

aniele boży stróżu mój
co stoisz przy mnie dzielnie
spalony ziemniak jest mocno fuj
i ciężko domyć patelnię.

piątek, 8 stycznia 2010

praca

od kilku dni próbuję zasnąć w nocy. bezskutecznie. na nic domowe sposoby, na nic melisa, uspokajacze, na nic wino, na nic zmęczenie fizyczne. przestawiłam się i koniec. zasnąć mogę, owszem, ale nie w nocy. zasypiam średnio koło szóstej rano, tak zmęczona, że próba wstania godzinę lub dwie później spotyka się z radykalną odmową całego organizmu. nie pojmuję dlaczego tak łatwo przestawić się w tym kierunku, a tak trudno wrócić do tak zwanego normalnego trybu życia.
ach, mój tryb życia. element pożądany. chciałabym jakiś mieć. jakiś ustalony porządek dnia. 7.00 - pobudka, 7.15 śniadanie, 8-14 zajęcia na uczelni, 15-17.30 coś, 18-21 spędzanie czasu, 22 wieczorne ablucje i spać. ale to samo w sobie jest nierealne. bo jak się studiuje w tym kraju dziennie, to się ma zajęcia rozrzucone po całym dniu między 8 a 20, oczywiście z takimi okienkami, w tak głupich godzinach, że nic w międzyczasie tak zwanym wcisnąć się konstruktywnego nie da. a dodatkowo pan Wi., miłośnik pracy, jak już o 17.30 zakończy swój korpo-dzień, to jeszcze z uśmiechem na ustach dopieszcza swoje chałtury w domu, a potem jest już tak zmęczony, że sił starcza mu na odprowadzenie mnie do domu, względnie herbatę i kanapki u mnie. a jeśli zamienimy to miejscami to wtedy siedzi do nie wiadomo której godziny i następny cały dzień bardziej niż przodownika pracy i tryskającego energią młodzieńca, przypomina zombie.
oczywiście, mogłabym rzucić studia. mam w tym nie lada doświadczenie. rzucanie studiów dla pracy. niezła rzecz. ludzie bez wykształcenia od razu patrzą na ciebie przychylniejszym okiem - zarabiasz hajs, więc na pewno masz coś do powiedzenia. jednak rzucenie studiów zamyka twoje mające coś do powiedzenia usta przed tymi, którzy swoje studia pokończyli. dla nich ktoś, komu huragan nie zniszczył domu, ewentualnie komu dziewczyna nie zaszła w ciążę, a kto rzuca studia jest po prostu nieroztropny. ja po pierwsze nie mam dziewczyny ani dziecka na utrzymaniu, po drugie nie było ostatnio załamań pogodowych tak drastycznych, abym straciła dach nad głową, zatem w oczach mojego wykształconego lub z lubością kształcącego się środowiska po raz drugi straciłabym twarz. no ale nie powiem, korci mnie taka perspektywa. i jeśli po zbliżającej się wielkimi krokami sesji, okaże się, że uczelnia z rolniczymi tradycjami nie uznaje mojej wiedzy za dostateczną, dobrą lub bardzo dobrą, może będzie mi przez chwilę smutno, jak zawsze, kiedy okazuje się, że coś w życiu nie wyszło, ale chyba po prostu rozejrzę się, za jakąś ludzką robotą. pierwszy raz w życiu, kręci mnie myśl o pracy. jawi mi się ona jako wybawienie i dostateczna motywacja dla wstawania rano z łóżka. jasne, czasem mam też inne motywacje, typu adwentowe wstawanie na 6 z panem Wi. i późniejszy z nim lans w kawiarni. ale póki co adwentu nie ma, wielkie przed wielkanocne o 6 wstawanie jeszcze przed nami, ale praca, tak, kręci mnie ta myśl. kiedyś, będę chciała być tylko perfekcyjną hausłajf, ale teraz marzy mi się kariera. i tak jakoś mimo mojej wielkiej sympatii do dzieci, czuję, że nie o karierę niani mi chodzi.
matko, takie nocne wypociny klawiaturowe, przelewanie tysiąca myśli na ekran, niestety tylko mnie to dziś rozbudziło, zamiast zmęczyć oczy. a dziś powinnam być świeża jak wiosenny kwiat, skoczna, radosna, śpiewająca i nie wiadomo co. ech, może wycisnę trochę sił z wymuszonego 3 godzinnego snu koło 6 rano, kawy i rodzinnego ciastka, zanim w frajdejfanowy dzień pan Wi. umili mi resztę dnia.

piątek, 1 stycznia 2010

2010

uhuhu no to już w przyszłym roku?
szczęśliwego nowego!!!