od kilku płyt sieją grozę, że ostatnia płyta, że więcej nie będzie, że koniec. a tu proszę, właśnie sobie piszę słuchając singla zapowiadającego kolejną ostatnią płytę coldplay. od lat, niezmiennie z wielką miłością.
i tak siedzę i piszę. nie to tutaj. piszę znowu pod dyktando. o tym i o tamtym. dzielę się też pracą, to fajne. choć się strasznie spinam. że ma być super. że świat się zmienił i że super się nie da. że płace niegodne, a po zastanowieniu okazuje się że w sumie, nawet spoko ta zapłata. spoko tematy, mimo że płytkie to jednak czegoś się człowiek dowie szykując tekst.
wkurza może, że pisało się o kulturze, teatry, kina, wystawy. ale przecież ja już się nauczyłam swojej kwestii - słucham? wystawy, sztuka? gardzę. to o czym mam pisać, o muzeach? dajcie spokój, bliższe mi dziś mimo wszystko zupki dla dzieci i mejkapowe triki, których nigdy nie opanowałam, a tu cera już nie taka młoda.
w końcu powrót do pisania, to jak zaczynać od nowa. czyli tekst po dwuletniej przerwie jest moim pierwszym tekstem. a komplet tekstów - pierwszym kompletem. umowa pierwszą umową (z nowym nazwiskiem). umowa jest o dzieło, co nadaje moim tekstom klasy - to nie zlepki liter, tylko dzieło. jak potop czy inne nad niemnem. nudne, toporne ale ktoś jest gotów za to zapłacić, takie wspaniałe.
wracam do coldplay, bo kolejny utwór wżera się w głowę. jak to się dzieje, że od tak dawna towarzyszą mi i zawsze są w temacie? zawsze się zgadza. jak wyrastam z gitarowych ballad to nagrywają płytę z orkiestrą, jak i to przestaje wystarczać to wpuszczają powiew nowości i elektryzują elektrycznością. i wciąż pozostają tak samo moi. pasują. czemu Wi. nie dzieli ze mną tego zachwytu? może dlatego, że ja jestem bardziej emocjonalna i przeżywam ich piosenki na poziomie serca poza poziomem uszu. może dlatego że między uszami a sercem u mnie biegnie struna która łaskocze serce, gdy jakiś piękny dźwięk wpada z przestrzeni. pewnie dlatego gdy usłyszałam, jak Wi. śpiewa postanowiłam zostać jego żoną. szkoda, że śpiewa mało i po cichu. ale wystarczy.
myślę, że poza dźwiękami też teksty przemawiają do mnie. nie wiem jak jest dziś, wszystko może się zmieniać, w końcu to szołbiznes. ale nie tak dawno chris zapewniał, że jego żona jest jego pierwszą kobietą, jest jej wierny, kocha, ma z nią dwójkę dzieci (jak na ten wspomniany szołbiznes to dwoje dzieci z jedną żoną, w dodatku aktorką, to niezły wyczyn). to pewnie też to, że gdzieś przyznał, że jest wierzący. w co dokładnie to nie doczytałam (między innymi ponoć wierzy w niejedzenie mięsa, dlatego to nie on jest moim mężem, bo ja bez mięsa bym długo nie pociągnęła), w każdym razie doceniam, że nie jest wojującym niewierzącym, z szabelką próbującym zwalczyć wszystkich, którzy wierzą bardziej niż wcale. jak to powiedziała Sue - ma plus.
aniele boży stróżu chrisa
dziękuję że tyle słów napisał
co w mojej się kotłują głowie
lecz sobie mówię że ich nie powiem
a dzięki niemu śpiewać je mogę
bo moją opisują drogę
i z Szefem dialog przypominają
do serca mojego wprost trafiają
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz