piątek, 8 stycznia 2010

praca

od kilku dni próbuję zasnąć w nocy. bezskutecznie. na nic domowe sposoby, na nic melisa, uspokajacze, na nic wino, na nic zmęczenie fizyczne. przestawiłam się i koniec. zasnąć mogę, owszem, ale nie w nocy. zasypiam średnio koło szóstej rano, tak zmęczona, że próba wstania godzinę lub dwie później spotyka się z radykalną odmową całego organizmu. nie pojmuję dlaczego tak łatwo przestawić się w tym kierunku, a tak trudno wrócić do tak zwanego normalnego trybu życia.
ach, mój tryb życia. element pożądany. chciałabym jakiś mieć. jakiś ustalony porządek dnia. 7.00 - pobudka, 7.15 śniadanie, 8-14 zajęcia na uczelni, 15-17.30 coś, 18-21 spędzanie czasu, 22 wieczorne ablucje i spać. ale to samo w sobie jest nierealne. bo jak się studiuje w tym kraju dziennie, to się ma zajęcia rozrzucone po całym dniu między 8 a 20, oczywiście z takimi okienkami, w tak głupich godzinach, że nic w międzyczasie tak zwanym wcisnąć się konstruktywnego nie da. a dodatkowo pan Wi., miłośnik pracy, jak już o 17.30 zakończy swój korpo-dzień, to jeszcze z uśmiechem na ustach dopieszcza swoje chałtury w domu, a potem jest już tak zmęczony, że sił starcza mu na odprowadzenie mnie do domu, względnie herbatę i kanapki u mnie. a jeśli zamienimy to miejscami to wtedy siedzi do nie wiadomo której godziny i następny cały dzień bardziej niż przodownika pracy i tryskającego energią młodzieńca, przypomina zombie.
oczywiście, mogłabym rzucić studia. mam w tym nie lada doświadczenie. rzucanie studiów dla pracy. niezła rzecz. ludzie bez wykształcenia od razu patrzą na ciebie przychylniejszym okiem - zarabiasz hajs, więc na pewno masz coś do powiedzenia. jednak rzucenie studiów zamyka twoje mające coś do powiedzenia usta przed tymi, którzy swoje studia pokończyli. dla nich ktoś, komu huragan nie zniszczył domu, ewentualnie komu dziewczyna nie zaszła w ciążę, a kto rzuca studia jest po prostu nieroztropny. ja po pierwsze nie mam dziewczyny ani dziecka na utrzymaniu, po drugie nie było ostatnio załamań pogodowych tak drastycznych, abym straciła dach nad głową, zatem w oczach mojego wykształconego lub z lubością kształcącego się środowiska po raz drugi straciłabym twarz. no ale nie powiem, korci mnie taka perspektywa. i jeśli po zbliżającej się wielkimi krokami sesji, okaże się, że uczelnia z rolniczymi tradycjami nie uznaje mojej wiedzy za dostateczną, dobrą lub bardzo dobrą, może będzie mi przez chwilę smutno, jak zawsze, kiedy okazuje się, że coś w życiu nie wyszło, ale chyba po prostu rozejrzę się, za jakąś ludzką robotą. pierwszy raz w życiu, kręci mnie myśl o pracy. jawi mi się ona jako wybawienie i dostateczna motywacja dla wstawania rano z łóżka. jasne, czasem mam też inne motywacje, typu adwentowe wstawanie na 6 z panem Wi. i późniejszy z nim lans w kawiarni. ale póki co adwentu nie ma, wielkie przed wielkanocne o 6 wstawanie jeszcze przed nami, ale praca, tak, kręci mnie ta myśl. kiedyś, będę chciała być tylko perfekcyjną hausłajf, ale teraz marzy mi się kariera. i tak jakoś mimo mojej wielkiej sympatii do dzieci, czuję, że nie o karierę niani mi chodzi.
matko, takie nocne wypociny klawiaturowe, przelewanie tysiąca myśli na ekran, niestety tylko mnie to dziś rozbudziło, zamiast zmęczyć oczy. a dziś powinnam być świeża jak wiosenny kwiat, skoczna, radosna, śpiewająca i nie wiadomo co. ech, może wycisnę trochę sił z wymuszonego 3 godzinnego snu koło 6 rano, kawy i rodzinnego ciastka, zanim w frajdejfanowy dzień pan Wi. umili mi resztę dnia.

1 komentarz:

Isia pisze...

rzucanie studiów wciąga, trzeba z tym uważać. też wczoraj zasnęłam o 6 rano, to strasznie wkurzające, zwłaszcza, że położyłam się o 24.