niedziela, 2 listopada 2014

dzielenie samotności

samotność. ciagle odczuwalna. nie zawsze uświadomiona. jestem sama wobec mojej słabości, moich odczuć, przede wszystkim poczucia wartości. sama wobec moich strachów. wyobrażeń. 

samotność to nawet nie bycie samemu. bo ciągle ktoś jest i szepcze: jesteś sama. tak do niczego, że nikt z tobą nie chce przebywać. tak beznadziejna, że nawet zadań, do których cię stworzono nie umiesz wypełnić. 

samotność to kłamstwo. bo tak naprawdę zawsze jest On. większy od wszystkich frustracji, bólów, lęków. poznał je wszystkie. odrzucony, nierozumiany, wyśmiewany. zasmucony śmiercią przyjaciela, przerażony świadomością własnej śmierci. smak bólu poznał aż zbyt dokładnie. udręczony. lecz sam dał się gnębić. żebym ja mogła dziś wszystkie te samotności dzielić z Nim. 

aniele boży wierzyć daj
że On cierpieniem przywrócił raj
że ze mną jest w każdej samotności
bym kiedyś w tym raju mogła gościć
On smutkom i bólom sens nadaje
gdy tylko Jemu się je oddaje


sobota, 1 listopada 2014

złość miłość oślepia

świat w którym najważniejsze newsy to comming-out szefa wielkiej firmy i zdjęcia w strojach czy makijażach umarlaków. to nie jest moje miejsce. czuję, że nie pasuję, że moja natura się buntuje. nie mam miłości dla tych wszystkich, którzy dali się oszukać: marketingowi? mainstreamowi? uważam za głupców tych, którzy wchodzą w zabawianie się wizerunkami śmierci. którzy potrafią cieszyć się z tego, że na twarzach wymalowali sobie czy swoim dzieciom czaszki lub krwawiące rany. za dużo jest naprawdę umierających i krwawiących, by tak beztrosko, nazywając tylko zabawą wchodzić w wykrzywianie znaczeń. jednocześnie też każdą publiczną wypowiedz w negatywnym tonie na temat czy to halloween czy to comingoutu nazywa się od razu brakiem szacunku i pokory.
 ok, to nie świat cały ma być solą. i ta sól ma sie rozpuścić, zostawić smak i zniknąć. jednak nie mam jeszcze tyle odwagi by dać się zabić. zwłaszcza tym, którzy swoje wypowiedzi bezpośrednio wymierzają w mój kościół, mojego Boga, moje wartości, a sami jeszcze niedawno z tego kościoła, tego Boga i tych wartości korzystali, jakby to był automat z napojami. chciało im sie pić to wzięli, dziś wierzą, że tego nie potrzebują to wyliczają, że napoje za zimne, a automat za wielki i w przejściu przeszkadza. chcę mieć dla nich miłość, jestem słaba wobec własnej pokusy bycia mądrzejszą od nich. mam nadzieję, że kiedyś to wszystko mi się rozjaśni. 

aniele co od Boga
coś szepczesz też do pogan
i do mnie nie zapomnij
gdy trzeba mnie upomnij
bym zamiast sędzią była
z miłości cierpliwa. 



niedziela, 19 października 2014

optyka

pozostawić za sobą poczucie odrzucenia i niemałej krzywdy. nie zapamiętywać powtarzających się sytuacji, w ktorych czuję się traktowana jak małe, niewiele rozumiejące dziecko. nie analizować tysiąc razy czterech zdań wysłanych przez kogoś bliskiego, komu chciało się pomóc, a kto zareagował atakiem. akceptować upokorzenia ze strony tych, na których mi zależy. kochać ich takimi jakimi są. nie próbować oceniać ludzką miarą. wybaczać. 

aniele boży 
daj szczyptę pokory
bym mogła nie chować 
się za pozory



piątek, 19 września 2014

lek na lęk

no co? nic się nie zmienia. nie ma że hej i same wzloty, jest super i cudnie. bo gdyby tak było, byłoby za słodko. świat się wali pięć razy dziennie. doświadczenie własnej słabości, smutku i bezradności wobec sytuacji i relacji, przygniata z częstotliwością przynajmniej taką, jakbym była dorastającą nastolatką. to trochę frustrujące, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz mam być już fest matką polką, z przysłowiową parką. i jeszcze może byłoby to jakoś znośne, gdyby nie to, że nie są to typowe wahania nastrojów, związane ze zmianami w organizmie. przynajmniej już dawno przestały tak wyglądać. teraz już weszłam w fazę okropnego, permanentnego przestrachu. lęk o to co przyniesie dzień rozwiązania. lęk, który potwornie wiąże. ręce i umysł. odbiera zdolność do działania i racjonalnego myślenia. jest tylko wszechobecne a co jeśli...? naprzemienne z nie, nie dam rady, nie poradzę sobie. i te wszystkie super złote rady i pocieszenia. nic nie dają, jeszcze bardziej denerwują. wbijając się jak szpila w mózg. przypominają się w najmniej porządanym momencie. i odbierają resztki spokoju w końcówce dnia. albo wręcz w środku nocy. zamiast dać odpocząć, zasnąć to budzą i straszą, porównują z innymi. i nie dają się cieszyć cudzymi radościami. nowe dzieci, nowe drogi. nie cieszą. tak. jesienny sezon niecieszenia.

aniele boży
czas już położyć
głowę do spania
i nie narzekania 

lecz strachów dużo
co spokój burzą
proszę aniele
jest ich za wiele

oddam połowę
by skłonić głowę
choć chwilę odpocząć
i dzień móc rozpocząć










czwartek, 14 sierpnia 2014

namysł

zastanawiam się od 3 minut nad założeniem bloga typu jestem matką, a ponieważ to bardzo oryginalne, piszę ile moje dziecko zjadło obiadu lub jakimi zabawkami się bawi. dodałabym co trzeci akapit słowa montesoriański albo sensoryczny i pewnie miałabym miliardy czytelniczek (wybaczcie to uogólnienie, ale błagam, faceci, którzy czytają blogi parentingowe są chyba wciąż w mniejszości). pod każdym postem miałabym komentarze o treści: dzięki, zajrzyj do mnie czy jesteś super, nikt tak nie ujął jeszcze tej sprawy w tak wspaniały sposób. ewentualnie co jakiś czas wywołałabym burzę i budziłabym reakcje zbliżone raczej ku: do tej pory czytałam z zapartym tchem, ale jak możesz traktować swoje dziecko w ten sposób? jesteś zmęczona? weź się w garść dziewczyno, dziecko to największy dar, widać na niego nie zasługujesz. nie byłoby już mnie jako mnie, tylko dziś zjedliśmy, namalowaliśmy, poszliśmy, zrobiliśmy kupę, samodzielnie zjedliśmy kaszkę z bananami.
wiem. jestem niesprawiedliwa. wiele z przedstawicielek rodzicielskiej blogosfery, to jednak kreatywne i myślące istoty, które mają dystans do siebie i swojej roli. ale taka już jestem, że wydaję wyroki zanim jeszcze skończę przeglądanie materiału dowodowego. i chyba też dlatego, z góry, pomysł blogowania stricte jako matka zdecydowałam się odrzucić. temat wyśmiać, a blogerkami choć troszeczkę wzgardzić.

zastanowienie przyszło, ponieważ coraz bardziej upodabniam się do matki polki. ostatnio po chyba pół roku zakończyliśmy proces kupowania nowego wózka, zawsze w sklepach odzieżowych zatrzymuję się w działach dziecięcych, chodzę po raz kolejny do lekarzy częściej niż kiedykolwiek w życiu. mój brzuch rośnie po raz drugi, tym razem tylko brzuch i to bardzo powoli, ale jednak rośnie. ale chyba jednak kolejnego bloga zakładać nie będę. komu to potrzebne. piszę aby pisać. tego co piszę nie czyta więcej niż 5 osób. nie komentuje nikt. to pisanie jest naprawdę dla mnie. jest publiczne, bo mobilizuje mnie to do pomysłowego układania zdań, tak żeby nie odkrywać zbyt wielu wątków. by nie dać się rozpoznać tak do końca. a blogi rodzicielskie to chyba jedna z bardziej ekshibicjonistycznych przestrzeni internetu. a mój ekshibicjonizm jeszcze do tego nie dojrzał, by aż tak się rozwijać.

koniec zastanowień.

aniele boży
jak to będzie
kiedy młodzieży
w domu przybędzie


środa, 28 maja 2014

dołożyć starań do pisania

do pisania o tym jak to jest ładnie doprawdy, ostatnio mobilizuję się gdy czekają dedlajny pisania zleconego.
nie żeby nic się nie działo, bo dzieje się tyle co zawsze - ciągle coś. nie ma takiego dnia, żeby się nie wydawało, że doba za krótka. choć nie. dziś jest taki dzień. i godziny płyną tak strasznie powoli, a ja taka śpiąca i zmęczona. za oknem cały dzień deszcz, dziecku z nosa siąpi, w nocy sen był przerywany tak jak dawno nie. naprawdę, o 12.30 byłam pewna że już jest 15. ani wyjść, ani spotkać z nikim, bo dałam się tej myśli, że dziecko chore więc lepiej nikogo nie narażać. ale w końcu nie wytrzymałam i z domu wyszłam, pod pretekstem, że trzeba kupić coś tam. i już idąc w kaloszach, z dzieckiem w mikrokaloszach myślałam o tym, że dawno nie pisałam, a tu od razu osiem tekstów. i to na za 2 dni. no nic. trzeba pisać. dlatego dla rozgrzewki doprawdy ładnie.

jak już skończę pisać te marketingowe teksty, to może rozpiszę się bardziej co u mnie, albo może będę miała jakieś przemyślenia życiowe. tymczasem potrzebuję motywacji.

aniele boży
muszę dołożyć
największych starań
do słownych zmagań

więc proszę mocno
daj myśl pomocną
by wyszły zdania
z tego pisania

środa, 19 marca 2014

drogi opis

od kilku płyt sieją grozę, że ostatnia płyta, że więcej nie będzie, że koniec. a tu proszę, właśnie sobie piszę słuchając singla zapowiadającego kolejną ostatnią płytę coldplay. od lat, niezmiennie z wielką miłością.

i tak siedzę i piszę. nie to tutaj. piszę znowu pod dyktando. o tym i o tamtym. dzielę się też pracą, to fajne. choć się strasznie spinam. że ma być super. że świat się zmienił i że super się nie da. że płace niegodne, a po zastanowieniu okazuje się że w sumie, nawet spoko ta zapłata. spoko tematy, mimo że płytkie to jednak czegoś się człowiek dowie szykując tekst.

wkurza może, że pisało się o kulturze, teatry, kina, wystawy. ale przecież ja już się nauczyłam swojej kwestii - słucham? wystawy, sztuka? gardzę. to o czym mam pisać, o muzeach? dajcie spokój, bliższe mi dziś mimo wszystko zupki dla dzieci i mejkapowe triki, których nigdy nie opanowałam, a tu cera już nie taka młoda.

w końcu powrót do pisania, to jak zaczynać od nowa. czyli tekst po dwuletniej przerwie jest moim pierwszym tekstem. a komplet tekstów - pierwszym kompletem. umowa pierwszą umową (z nowym nazwiskiem). umowa jest o dzieło, co nadaje moim tekstom klasy - to nie zlepki liter, tylko dzieło. jak potop czy inne nad niemnem. nudne, toporne ale ktoś jest gotów za to zapłacić, takie wspaniałe.

wracam do coldplay, bo kolejny utwór wżera się w głowę. jak to się dzieje, że od tak dawna towarzyszą mi i zawsze są w temacie? zawsze się zgadza. jak wyrastam z gitarowych ballad to nagrywają płytę z orkiestrą, jak i to przestaje wystarczać to wpuszczają powiew nowości i elektryzują elektrycznością. i wciąż pozostają tak samo moi. pasują. czemu Wi. nie dzieli ze mną tego zachwytu? może dlatego, że ja jestem bardziej emocjonalna i przeżywam ich piosenki na poziomie serca poza poziomem uszu. może dlatego że między uszami a sercem u mnie biegnie struna która łaskocze serce, gdy jakiś piękny dźwięk wpada z przestrzeni. pewnie dlatego gdy usłyszałam, jak Wi. śpiewa postanowiłam zostać jego żoną. szkoda, że śpiewa mało i po cichu. ale wystarczy.

myślę, że poza dźwiękami też teksty przemawiają do mnie. nie wiem jak jest dziś, wszystko może się zmieniać, w końcu to szołbiznes. ale nie tak dawno chris zapewniał, że jego żona jest jego pierwszą kobietą, jest jej wierny, kocha, ma z nią dwójkę dzieci (jak na ten wspomniany szołbiznes to dwoje dzieci z jedną żoną, w dodatku aktorką, to niezły wyczyn). to pewnie też to, że gdzieś przyznał, że jest wierzący. w co dokładnie to nie doczytałam (między innymi ponoć wierzy w niejedzenie mięsa, dlatego to nie on jest moim mężem, bo ja bez mięsa bym długo nie pociągnęła), w każdym razie doceniam, że nie jest wojującym niewierzącym, z szabelką próbującym zwalczyć wszystkich, którzy wierzą bardziej niż wcale. jak to powiedziała Sue - ma plus.


aniele boży stróżu chrisa
dziękuję że tyle słów napisał
co w mojej się kotłują głowie
lecz sobie mówię że ich nie powiem

a dzięki niemu śpiewać je mogę
bo moją opisują drogę
i z Szefem dialog przypominają
do serca mojego wprost trafiają


niedziela, 16 marca 2014

data


przy okazji niedzieli, obchodziliśmy kilka uroczystości z minionego tygodnia. wszystkie miały miejsce w tym samym dniu - 89. urodziny K., babci Wiś i pierwsze urodziny T. czyli mojego chrześniaka. okazje bliskie sercu, wesołe, jak dodać do nich jeszcze rocznicę wyboru papieża, to wystarczyłoby żeby nazwać ten dzień obfitym w wydarzenia. ale pamiętam, że rok temu, poza narodzinami T. (swoją drogą niezwykłymi), urodzinami babci i wyborem Franciszka było jeszcze jedno, ważne wydarzenie. odszedł tata M., którego raz czy trzy razy w życiu minęłam wymieniając krótkie "dzień dobry". i mimo, że nie znałam, to to odejście było trudne. może ze względu na okoliczności w których ta wiadomość mnie zastała (szpitalna podłoga, na kilka dni przed operacją Ha.), a może dlatego, że zawsze w takich chwilach myślę o tych co zostają. pan C. już na miejscu. wędrówka skończona, teraz już wie, jaki sens był we wszystkich zmaganiach. pewnie już spacerował z samym Szefem i omawiali całe lata, które dziś już wydają mu się pewnie kropelką. już nie dłużą się godziny i dni. bo on już jest poza czasem, jest w pełni. 
ale ci co zostają, wciąż są ograniczeni czasem. im dłużą się godziny, które teraz płyną bez męża, taty czy dziadka tuż obok. przychodzą pytania, czemu tak szybko? czemu nagle? gdzie teraz jest, bo mimo wiary wątpliwość jest naturalna. i tę naturalną wątpliwość wykorzystuje Zły. sypie sól na ranę, która została po oderwaniu tak drogiej osoby i wmawia, że to niedobrze, że on odszedł. a jednak... po dłuższym zastanowieniu, podsumowaniu doświadczeń, może nawet cudów, Anioł Stróż się pochyla i szepcze - nie wątp. On już jest w Niebie. już jest mu tak dobrze, tak bezpiecznie, tak szczęśliwie, że to lepiej. że słodka i dobra Miłość teraz go otacza bez przerwy. już nie wdziera się wątpliwość, bo przed Obliczem to już chyba ma się pewność. tam przed Obliczem już nawet Stróż niepotrzebny, bo wiary strzeże sam Szef. i takiemu Stróżowi znalazłam zajęcie. 

13.03.2014
Aniele Boży stróżu Marka
co już w Nieba zakamarkach
spędza wieczne życie 
w boskim zachwycie

ty życie całe go znałeś
ja chyba nie znałam go wcale
a jednak smutek przychodzi
że sie tak szybko dla nieba urodził

to absurd że radosc mnie smuci
to z wiarą w niebo się kłóci
bo odejść to wejść w zycie wieczne
to życia etap konieczny

dlatego sie zwracam do ciebie
skoro pan Marek juz w niebie
to ty jego stróżu Aniele
pomagaj mi byc w kosciele

budź mego Aniola gdy zaśnie
gdy sie zapomina to wrzaśnij
podpowiedz mu jak ma stróżować 
a jak walczyć zamiast sie chować

mój Anioł jest świetny lecz młody
a Zły wciąż podklada mu kłody 
i czasem pomylić sie może 
wiec moze ty nam pomożesz?

bo Marek od roku jest w Niebie 
już nie jest w tak wielkiej potrzebie
bo on juz osiągnął cel drogi
nie musi juz patrzeć pod nogi

piątek, 28 lutego 2014

jeszcze nie wszyscy

dziś urodziny miłej dziewczynki T., starszej koleżanki H.

rozmyślam nad macierzyństwem. odkąd mam córkę, urodziny są dla mnie czymś więcej niż tylko kolejnym numerkiem przy wieku. urodziny dziecka, to pamiątka. oddania całej swojej siły komuś bezbronnemu. zwłaszcza, jeśli uda się poród zachować bez zbędnej medykalizacji i nie są konieczne zabiegi ratujące życie, takie jak cesarskie cięcie. wtedy można mówić o nadludzkim wysiłku, całej masie bólu, czasem zniechęcenia, bezsilności. poczucia braku wpływu. poczucia samotności. oczywiście mówię o własnym doświadczeniu, choć sama nie byłam. ale czułam, że nikt za mnie nie urodzi. czułam jak bardzo jestem samotna w bólu i cierpieniu. i skupiałam się strasznie na sobie i swoich odczuciach. być może, kiedy skupia się na dziecku to przyjmowanie bólu staje się prostsze. mam nadzieję. bo chciałabym kiedyś jeszcze mieć dzieci, nie poprzestać na H. tylko dlatego, że tak bardzo bolało i tyle było przygód. myślę, że przygotowane dla nas dzieci mają prawo, by potraktować je jako warte tego wysiłku, a nie uznać, że nie mam siły i ochoty więc zrezygnuję. tak sobie to wyobrażam, że tego typu podejmowanie decyzji przez ludzi nie widzących w dzieciach żadnej wartości wygląda. oczywiście mam nadzieję, że jakieś dzieci dla nas są naszykowane i czekają na odpowiedni moment. oczywiście w rozrachunku niebieskim, bo po ludzku nie ma odpowiedniego momentu. zawsze jest za mało, za trudno, za ciasno, nie dokończone, niewygodne itd.

ludzki plan mam taki, że chciałabym być mamą wielu dzieci. jak się teraz zastanawiam, to po upływie ponad półtora roku, znów wróciła myśl o szóstce. tuż po porodzie nie chciałam mieć ani jednego więcej, ale to kwestia chyba modlitwy i tęsknoty. tak, myślę że to dobre słowo. tęsknie za tymi dziećmi których jeszcze nie poznałam. patrzę na H. jak się zmienia, ile już umie, jak dużo mówi i jestem tak szczęśliwa, że akurat ja mam możliwość widzieć te zmiany. i coś mi mówi, że jeszcze nie jesteśmy wszyscy w naszym domu. że jeszcze trochę takich zmieniających się maluchów będziemy z panem Wi. wychowywać w naszej rodzinie.

cztery lata temu szczęśliwie okazał się odpowiedni czas na narodziny T. i już dziewięć miesięcy wcześniej pewien anioł dostał swoją posadę. i dzisiejszy list, adresuję do niego. 


Aniele Boży stróżu Tosi

nie daj się zbyt długo prosić
strzeż jej dalej na wesoło
lataj nad nią wszędzie w koło
nad zabawą nad rowerem
nad bieganiem nad spacerem
bądź tuż nad nią gdy coś zbroi
niech przepraszać sie nie boi
bądź tuż obok gdy sie śmieje
bądź po prostu przyjacielem
prowadź aż pod nieba bramy
nigdy nie daj czuć się samej
niech wie dobrze że tam w górze
zawsze ma Anioła Stróża