niedziela, 4 grudnia 2011

a jednak

a jednak piszę. mało czytałam ostatnio, to i mało zdań się w głowie układa. tak to jakoś wszystko połączone.

zmienia się człowiekowi życie trochę. i podejście do niego. nic złego w tym nie ma. jednak jest inaczej. zaczynam się zastanawiać, jak to będzie za jakiś czas. co się stanie ze mną, co z Wi., jak to wszystko będzie wyglądało. i jak tak sobie już trochę po swojemu podramatyzuję, to się nagle okazuje, że nic złego się nie stanie. bo Szef obiecał przecież. bo jesteśmy już na zawsze ze sobą. i na dobre chwile i na te gorsze, i na czas i na brak czasu, i na głód i przejedzenie. wszystko jest już na zawsze i razem. i to jest naprawdę fantastyczne i doskonałe. może czasem inne wrażenie sprawiam na zewnątrz, wpadając w różne histerie. ale te histerie też są wspaniale usprawiedliwione. przecież to normalne, zupełnie naturalne. i że jak kot i że poranki nie pasują. to wszystko jest jak zawsze i od zawsze.

dziś akurat dużo tęsknię, bo jestem żoną na odległość. małżonek zdobywa wyższe wykształcenie w dalekim mieście. a ja, połechtana tym, że usłyszałam dziś na nowo, że niektórzy lubią czytać co piszę, napisałam. przyznam się też w sekrecie, że kilka dni temu, czytałam co tu przez te lata pisałam. i też lubię czytać co piszę. to pewnie jakiś skrajny rodzaj narcyzmu, ale podoba mi się to. tak na osłodę tego wszystkiego co mi się ostatnio nie podoba. na przykład, że spać nie mogę, a potem wstać. ech.

aniele boży
znów słowa chcę tworzyć
wnętrze swe badać
i zdania układać



czwartek, 18 sierpnia 2011

litery spłynęły z mej głowy potokiem

Szef za pośrednictwem powiedział jak jest naprawdę.
nie jestem dobrą żoną. i wcale jeszcze długo nie będę najprawdopodobniej. bo to jest długa droga pod górę, ale najlepsze widoki są dopiero ze szczytu. a teraz to przez las i od czasu do czasu jakaś polana, to sobie można popatrzeć, że może i ładnie. ja nie wiem, może przesadzam, ale u nas sporo tej polany, bo widoki całkiem fajne.
inna sprawa, że poranki bywają paskudne, bo ja naprawdę nie znoszę wstawać. pierwsze godziny dnia są dla mnie czasem męki. przechodzenia z błogostanu, fantastycznego świata sennych marzeń do okropnie twardej rzeczywistości. oczywiście, można sobie narzucić, że trzeba wstać tak po prostu, do pracy, do życia w ogóle. tylko ja mogę narzucić sobie wieczorem, a rano, zanim sobie o tym przypomnę, to już mija tyle czasu, że wszystko w łeb bierze.
ale choć w łeb biorą założenia dnia poprzedniego, to odkrywam, jak bardzo lubię być w domu. i jak bardzo bym chciała, już po studiach i po stażach, po prostu być w domu. Nic mi tak nie sprawia przyjemności, jak wyjmowanie ciasta z piekarnika, gotowanie obiadu, planowanie jakie składniki kupić, żeby przygotować coś przepysznego i jakich jeszcze sprzętów użytku domowego nam brakuje i co bym chciała mieć.
o tak, wbrew trendom marzę, by zostać pełnoetatową kurą domową!

aniele boży mój stróżu domu
marzeń mych zabrać nie pozwól nikomu
i szepnij w niebie do Szefa ucha
że żar mych pragnień z ducha mi bucha
i piec i gotować tak bardzo bym chciała
i książki mężowi bym pięknie czytała
posprzątam i zadbam o dom nasz małżeński
a dokąd nie stanie się to będę tęsknić
jak za niczym jeszcze, no może za mężem
by dojść do tej roli me siły wytężę
i kurą zostanę, kurą domową
pomocą dla męża chcę być wystrzałową
a kiedy zabrać mnie na randkę zechce
mą kobiecą duszę ta wizja połechce
i spełnię swą rolę tak jak należy
Szef spełni marzenie, muszę mu wierzyć





piątek, 17 czerwca 2011

niedoczas 8 ∞

cierpię na niedoczas. mam czasu niewiele. zostało dni 8. ile to osiem dni. oktawa. za osiem dni będę żoną. poważną kobietą. usłyszałam niedawno, że dojrzewanie to decyzja: dojrzewam. i już. od momentu jej podjęcia, życie staje się inne. dojrzałe. robię to zamiast tego. nie robię tego, bo coś. to niezwykłe. tak wspaniałe. jeszcze trochę i będę żoną mojego ukochanego Wi. już nie mogę się doczekać, to będzie piękne, mieć tyle czasu ze sobą. mieszkać razem, być razem, wracać do domu, gdzie czeka mąż, lub czekać na niego aż wróci. ach. wiem, że życie małżonków to nie same wzloty, uniesienia i przyjemności. ale to jest tak wspaniałe, niezwykłe i boskie, że czekam na to i te osiem dni, ta ósemka, przewraca mi się ze zniecierpliwienia i staje się znakiem nieskończoności. za 8 dni bowiem z pary narzeczonych, staniemy się małżeństwem, na zawsze, na wieki wieków, amen.

piątek, 20 maja 2011

być mną być urwisem

mam plany i marzenia, mam myśli w głowie i chęci do przekucia ich w słowa zapisane.
mam paskudny charakter pisma. jest leniwy i niechlujny. nie chce zapisywać tego co trzeba. myli litery, nie dodaje znaków interpunkcyjnych tam, gdzie powinien je dodawać.
przechodzi zbyt płynnie do kolejnych wątków. ale jest. w różnego typu maszynach do pisania(wliczając edytor tekstu na macbooku) nabiera sobie tylko właściwej cechy nieużywania wielkich liter, z wyjątkiem "Szefa" i większości inicjałów. to jego osobista cecha. nikomu innemu nie pasująca tak dobrze. cieszę się, że jakikolwiek charakter moje pismo posiada.
ja też sama w sobie może wspaniałego charakteru nie mam, ale pozwala mi on na bycie sobą. nie kimś innym, właśnie mną. nie inną, nie lepszą, nie gorszą - mną, która za 36 dni wejdzie w niezwykły związek. złączy swój charakter z jego charakterem. związek ten połączy więcej niż charaktery. połączy nasze historie i stworzy z nich jedną. połączy moje imię z jego nazwiskiem, co będzie zmianą widoczną w papierach, to będzie tak namacalna zmiana, że aż nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. z urwro stanę się urwis. tak wychodzi z pierwszych sylab.
urwis, hm... ananas, ancymon, gagatek, gałgan, hultaj huncwot, łobuz, łobuziak, nicpoń, ziółko, psotnik. oto czym się stanę po wejściu w związek, wyjściu z domu rodzinnego.
ale przede wszystkim będę przecież żoną i to tego najbardziej nie mogę się doczekać.

mój charakter pisma, znów przeszedł z wątku do wątku i ja sama się w tych wątkach zgubiłam. ja urwisem dopiero będę, a moje pismo chyba już nim jest.

środa, 18 maja 2011

piszesz - masz

ledwie napisałam o moich marzeniach dotyczących czytania i mózg zadziałał. przypomniał sobie o mojej karcie do biblioteki, wysłał sygnał, gdzie jej należy szukać i oto mam! znalazłam! wypożyczyłam 2 książki dla siebie(jedna po polsku, jedna po angielsku! tak! jak będę duża zostanę poliglotką!), jedną dla Wi. i jestem szczęśliwa.
mam książki, mam rozpoczętą historię z sukienką, mamy zaproszenia. już nawet niektórych zaprosiliśmy.

środa, 11 maja 2011

chcę czytać książki.

marzy mi się:
znów dużo pisać.
czytać książkę tygodniowo
myśleć o wielu rzeczach, a nie o jednej sprawie.
mieć już za sobą trzy loty samolotem.

mam 4 niedokończone książki uporczywie spoglądające na mnie gdy tylko wchodzę do pokoju. nie licząc tych setek, może wręcz tysięcy stron lektur na ćwiczenia i egzaminy, od których chciałabym trochę uciec, ale z drugiej strony czytam, bo lubię czytać, a to przynajmniej jakieś zastępstwo ciekawych historii. choć ja bym chciała tak spokojnie, w fotelu, z ciastkami i herbatą. przenosić się w inny świat niż podstawy fascynującej ekonomii (napisane swoją drogą przez tak do tego entuzjastycznie nastawioną panią, że nawet przez chwilę miałam ochotę na czytanie tego) czy świat bardzo logiczny gdzie jeśli gosia jest niewysoka to pójdzie na randkę z przystojnym heniem i będzie zadowolona albo pójdzie na randkę z przystojnym heniem i nie będzie zadowolona, bo nie jest niewysoka. dużo zajęć dziś. to dobrze. przyda mi się.

aniele boży stróżu mój
ty wiesz, że lubię czytać
znajdź książki dla mnie - liter rój
lub zdradź kogo popytać
gdzie słów najlepszych będzie w bród
co w zdania są składane
i w głowie stają się jak miód
gdy na głos są czytane



środa, 13 kwietnia 2011

czytam, piszę, piekę, załatwiam

na nowo lubuję się w czytaniu. tygodników najchętniej. bo ostatnio już jakoś podupadała moja zdolność czytania, po kilku zdaniach każdy tekst mnie nudził. bałam się wręcz, czy to nie jakaś poważniejsza sprawa, na przykład alergia na czytanie, nie daj Boże.

kiedy odżyły litery już napisane, zaczęły się w głowie kłębić zdania, okrągłe, kwadratowe, złożone i proste. szykowały się długo, ale ułożyły się w mało atrakcyjny tekst, który jednak jakoś tam pomoże niejakiej K. spełnić swoje marzenie o własnej działalności.

oczywiście, jak to zawsze bywa, kiedy biorę się za niezwykle ważne do pisania rzeczy, opatrzone nieprzekraczalnym deadline'em, z kuchni zaczynają po kolei wołać mnie poszczególne składniki nieupieczonych jeszcze ciast czy chlebów. tak skradają się po cichu, wplatają się między moje piszące palce i wstukują w wyszukiwarkę adresy stron z przepisami. tak zwiedziona, stworzyłam dziś 16 bułeczek i chleb. a wieczorem zamierzamy z Wi. stworzyć jeszcze muffiny.

kiedy piekę, czuję się jak prawdziwa pani domu. choć tego w którym mieszkam obecnie nie jestem panią, to wiem, że to preludium. już za 72 dni będę ślubować uroczyście, że będę piekła bułki, dbała o domowe ognisko i uzupełniała szafkę ze słodyczami. oczywiście, choć każdy by chciał, ojczyzna nasza państwem wyznaniowym nie jest. żeby wziąć ślub zgodnie ze swoją wiarą a w oczach państwa też stać się małżeństwem, należy uiścić opłatę oraz podpisać sto cztery papierki. wybrać nazwisko, sobie i dzieciom, pomarudzić, że struktury mojego wyznania nie są tak wyposażone jak urząd stanu cywilnego i nie może za pomocą komputerowej bazy danych ściągnąć z 2 parafii zaświadczeń o naszych chrztach. dlatego załatwiania dziś ciąg dalszy.

Michale Boży Archaniele
załatwiania jest tak wiele
w twej parafii w aktach leży
chrztu świadectwo jak należy

idę je odebrać. o.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

życie według kalendarza

nie wiem w co włożyć ręce. tyle biegania, a ręka w nocniku. i tak co rano. ojej, znów nie zdążyłam. obiecałam, nie zrobiłam. spotkajmy się, bądźmy w kontakcie, umówmy się.
a ja bym się umówiła na tydzień bez planu. mam i tak dużo szczęścia, że pomijając plan zajęć na uczelni moje plany z kalendarza są dość elastyczne i nie umierają przy 10 minutowym spóźnieniu. jak powiedziała Ju. jak się ma moleskina to od razu ma się wenę. pomyślałam wtedy, że taką chyba do zapisywania każdej wolnej linijki w kalendarzu, co skutkuje brakiem czasu na cokolwiek. a teraz myślę, że weny trochę jednak pozbawia. i uzależnia od tych kolorowo zapisanych kartek. moje cienkopisy powoli przestają nadążać za moimi planami. Szefie, mówiłeś, żeby nie planować. ale te moje plany to nie oczekiwania i projekcje. to raczej próba organizacji czasu. bo oczekiwania muszę zostawić. z boku lub z tyłu. oczekiwać będę później, w wolnej chwili. teraz bowiem oczekiwania moje mogłyby mnie zawieść. zawiodłyby moje zaufanie lub zwiodły na manowce złego samopoczucia. tak, zdecydowanie. oczekiwaniem zajmę się za jakiś czas. na pewno po przygodzie z szyciem kreacji. nie chcę oczekiwać. właśnie po to by nie zostać zwiedzioną na pola niezadowolenia.
kolejny raz miałam iść wcześniej spać, według kalendarza. wstawać wcześnie. kłaść się wcześnie. wstawać wcześnie. i tak w kółko, zdrowo, pięknie. ale dziś tak idę i idę, od 3 godzin gotowa do spania, wciąż znajduję nowe rzeczy do natychmiastowego załatwienia. ale tym razem na dobre, obiecuję. idę spać. i wstanę rano, położę się wcześnie, żeby wstać rano, potem położyć się wcześnie... dobranoc.

w tiulu utonę aniele boży
bo będzie pani sukienkę tworzyć
i do tworzenia tiulu użyje
z niego w większości sukienkę uszyje.

środa, 23 marca 2011

szykujemy się, szykujemy.

och dzieje się dzieje. w poprzedni weekend miałam okazję dużo słuchać. to niezwykłe doświadczenie. świat który krzyczy, często powoduje, że zamykam się na słuchanie, a jednak - udało się. zasłuchana wróciłam do domu, a dziś, po kilku dniach mogłam znów posłuchać. razem z Wi. słuchaliśmy o tym, co jest ważne dla nas, na dziś i na przyszłość. bo za 94 dni zacznie się nasza zupełnie nowa, wspólna przyszłość. warto, żebyśmy już wcześniej mieli jakieś pojęcie o tym, w co się pakujemy. żeby nie skończyło się na jednym weekendzie i jednej środzie już w sobotę zaczniemy intensywny dwudniowy kurs, takie szkolenie z Szefem, na którym będzie nas uczył, czego możemy się spodziewać, a co powinniśmy dać od siebie, żeby to nasze wspólne życie miało ręce i nogi. jak już się dowiedzieliśmy, nogi będą trzy. żeby nie stracić równowagi.

wcześniej miałam już trochę przygotowań, natury bardziej materialnej. z bardzo pomocną J. i dość sceptyczną mamą, odwiedziłyśmy 5 lub 6 przybytków z sukienkami. dawno już nie miałam okazji pomachać tyle rękami, a już na pewno nigdy wcześniej nie miałam okazji mierzyć tylu sukien. to przymierzanie miało na celu powolną eliminację wielu pomysłów, których w głowie, jak się okazało miałam milion. myślałam, że nie mam pojęcia w co się ubrać, ale wyszło na to, że miałam dużo koncepcji, z których stworzyłam sobie w głowie jakiś obraz. ostatecznie to, co teraz jest coraz bliżej realizacji, z tym obrazem ma niewiele wspólnego. to bardzo budujące doświadczenie, zwłaszcza przed ślubem, nauczyć się rezygnować z własnych planów, jednocześnie nie rujnując swoich marzeń. też fantastyczne jest widzieć, że z pomocą innych, w tym Szefa, można naprawdę tworzyć wspaniałe pomysły, i dążyć do ich zmaterializowania.
powoli zaczyna się klarować, jak będzie wyglądać pewna panna młoda za 3 miesiące, co naprawdę bardzo mnie cieszy.

w biel pięknie ubrany aniele boży
już wiem co w dniu ślubu na siebie mam włożyć
też będzie biało i będą kwiatki
na ręku i włosach u przyszłej mężatki





wtorek, 15 marca 2011

w marcu jak w garncu. rymowanka to słaba.

po pięknym weekendzie, pełnym słońca i emocji nastał tydzień. znów zamiast zaczynać pogodnie każdy dzień jeszcze przed świtem, zamiast zanurzać się w głębiny poznania już późnym przedpołudniem, zamiast jeść obiad po południu i kłaść się spać z kurami przyszedł tydzień niewypełnionych planów. bo tak to jest z planami. jak chcesz po swojemu to ci się kłody pod nogi, odcisk na kciuku i oczko w rajstopach. zawsze. niezależnie od sytuacji. i jeszcze tulipany zwiędły. i roboty tyle, że aż odwrotnie proporcjonalnie układają się chęci i motywacja.

aniele boży
niech się ułoży
w przecudną całość
ma wielka małość

niech będzie wokoło
wszystkim wesoło
i mi oraz wiś
daj uśmiech dziś

niedziela, 6 lutego 2011

słońce

od rana świeci słoneczko. humor jest dobry choć w dzień wolny mnóstwo do roboty. pisać na zadane tematy się nie chce, a o słońcu proszę bardzo. mogę wierszem i na wspak. ecńołs. to naprawdę miły moment taki słoneczny dzień.

w lutym słońcem
dni pachnące

jak wiosennie ślicznie świeci
cieszą mordki wszystkie dzieci
cieszą mordki skaczą w górę
już żegnają dni ponure


poniedziałek, 31 stycznia 2011

smutki

to trudne. kiedy wszystko idzie wspaniale, a mimo to budzisz się z takim smutkiem, który przeszywa na wylot. takim, który nie wiadomo skąd się wziął i sprawia wrażenie, jakby chciał zostać na długo. kiedy sprawy idą źle, wtedy smutek jest zrozumiały. kiedy dzieje się coś przykrego, łzy są czymś zupełnie naturalnym, czymś właściwym, pozwalającym na oczyszczenie. w tym przypadku jednak, gdy w gruncie rzeczy wszystkie sprawy idą lepiej, niż można by sobie życzyć- to jest po prostu trudne i niezrozumiałe. mam wszystko to, o czym wiele dziewczyn na moim miejscu marzy. nie mówię o tym, że mam dach nad głową, własne miejsce w domu czy jedzenie. mam rzeczy nadprogramowe. mam Wi., mam datę ślubu, mam gdzie po ślubie z nim mieszkać. mam świetne warunki do nauki w kierunku, który mi się podoba, który jest związany z tym, co chcę robić w przyszłości. żyją moi rodzice, mam rodzeństwo. mam rzeczy materialne, które ułatwiają życie.
nie wiem skąd ten smutek. nie rozumiem go. Szef nie uprzedzał, że coś takiego przyjdzie. zaczął nagle spełniać wszystkie moje marzenia i nagle, nie odbierając mi ich, dopuścił smutek. płacz, jakiego dotąd nie znałam. bez przyczyny. nawet tradycyjne trudne dni, nie mają z nim nic wspólnego. chciałabym beztrosko śmiać się, chodzić na spacery, robić głupie rzeczy. czuję jednak, że to nie jest możliwe. że już długo będę smutna. nie piszę, że zawsze, bo boję się tego, że moje słowa mogą mieć jakąś moc sprawczą.

chciałąbym być zrozumiała. gdzieś w środku mam świadomość swojego szczęścia. kocham, jestem kochana, wiem, że Szef się troszczy i ludzie, z Wi. na czele też się troszczą. ale uśmiech się gdzieś zgubił. podejrzewam, że to zimowa utrata zdolności do uśmiechu. ale może jeszcze przed wiosną wróci ta zdolność? chciałabym.


aniele boży, smutna ulinka
jak z zapałkami biedna dziewczynka
zimno jej w zimie, słońca za mało
serce ulinki śmiać by się chciało

a śmiać się nie umie, łzy tylko płyną
smutną się staje ulinka dziewczyną
z dnia na dzień bardziej humor się psuje
niech anioł przyjdzie i uratuje

bo uśmiech ulince bardzo potrzebny
choć nie uważa by płacz był haniebny
lecz bez przyczyny jest niezrozumiały
aniele daj mi choć uśmieszek mały

poniedziałek, 3 stycznia 2011

panna ulala

będę panną jeszcze tylko 172 dni. to miłe wiedzieć, że za niecałe pół roku, będę miała męża. człowieka, z którym nie planuję się rozwodzić, rozstawać ani nawet nie mam w planach robić mu karczemnych awantur o bałagan czy za granie w jakieś głupie gry lub spóźnienia na obiad.
bo zdaję sobie sprawę, że ta decyzja o ślubie nie jest próbą załatwienia sobie jakiegoś "długo i szczęśliwie" z ograniczoną odpowiedzialnością. aż mi nie nadepniesz na odcisk. a jak nadepniesz to zabieram swoje zabawki i idę na inny plac zabaw.
mi się to jawi jako wejście w nowy wymiar, gdzie wszystko znajdzie się na nowym miejscu, będzie wszystko inaczej i wszelkie założenia że będzie tak i tak, ja będę robić to, a ty będziesz zmywać, nie mają większego sensu. wiem tylko, że Szef już zadbał dawno o to, żeby było dobrze. żebyśmy byli przyzwoitym małżeństwem, które zdaje sobie sprawę ze swoich niedoskonałości, ale dba o to, by mąż i żona czuli się dobrze, bezpiecznie i na swoim miejscu. i gdzie można codziennie ślubować miłość, tej miłości się uczyć (w nowej wersji) i tę miłość dostawać i odwzajemniać.

a ze spraw bardziej bliskich teraźniejszości to minęły święta. po świętach dałam sobie utoczyć trochę krwi do badania w tym pierwszym ze 172 ostatnich dni mego panieństwa, a mój kawaler wkrapla sobie w zbolałe spojówki jakieś krople. moje ostatnie miesiące panieństwa to w ogóle pasmo badań i zdrowotnych stresów. już chyba kiedyś o tym wspominałam, ale moje hipochondryczne ja czuje się jak w siódmym niebie. choć gdzieś w środku to wolałabym, żeby czuło się nie tak świetnie.

aniele boży
nie bądźmy chorzy