wtorek, 9 listopada 2010

pracy! chcę pisać. co prawda mam okazję, ale zadania domowe to nie to samo. niby też zadany temat, niby określona ilość znaków i dedlajn. tylko zapłata o nominale od 2 do 5 mnie przestała dawno kręcić. ja naprawdę mam znowu fazę na kuchnię i pracę. chcę gotować i pisać. i piec. wczoraj upiekłam bułki. czekam na Wiś i będę redagować. wywiad cudzy mam przerobić na swój. czego oni mnie uczą na tych studiach...?

sobota, 18 września 2010

samotna samosia

samodzielność mi nie służy. ściąga na mnie jakieś okropne wydarzenia. zwierzę mi się omal nie przekręciło, a oczywiście w pierwszej chwili znikąd pomocy. i jeszcze się okazało, że jestem chorobliwie zazdrosna. o to, że ktoś tam jest, widzi, może (o zgrozo!) dotknąć nawet, a ja tu się mogę domyślać. o czym rozmawia, co je, czy jest zadowolony, czy mu ciepło, czy ma szalik, bo zimno, a przecież gorączka. pewnie się nauczę, ale to strasznie trudne, być narzeczoną na odległość. pewnie bycie narzeczonym też nie należy do najprzyjemniejszych, gdy się jest daleko. ale jakoś mnie to słabo pociesza, bo jeszcze bardziej się martwię, że jemu jest też smutno lub przynajmniej nieswojo.
przestałam ufać, że Szef prowadzi. na szczęście to nie sprawia, że nie prowadzi. dobrze, że prowadzi nawet jak mu nie ufam do końca. ale chcę ufać, bo wtedy jest prościej. wtedy jestem dzielna.

aniele boży
stróżu uli
spraw by wrócił
i przytulił


nowy etap

wchodzę w nowy etap. muszę nauczyć się samodzielności i organizowania sobie czasu. w co któreś weekendy bowiem będę samodzielną narzeczoną, jejku jaka ja jestem z niego dumna z tego mojego Wi. kochanego! no i od poniedziałku do piątku będę w ogóle samodzielna, bo przecież ja też muszę być dorosła, poświadczyłam przecież świadectwem dojrzałości. poprzednio, dwa razy nie zdało to egzaminu, ale może do trzech razy sztuka, a za trzecim razem złote jabłko? nigdy nic nie wiadomo. jazda na warszawską pragę jakoś mnie nie zachwyca, za to wypasionym budynkiem (jak przystało na dziewczynę gadżeciarza) się jaram! ach, jeszcze się trafi nowoczesny tramwaj, który mnie tam będzie woził w godzinach szczytu i będę na szczycie marzeń!

i się jaram panią laurą.
tutaj o

aniele stróżu
otrzep znów z kurzu
mój zapał
co chrapał
niech będzie już duży
niech śpiąc się nie kurzy


środa, 15 września 2010

dopomóż

zaleca się odpoczynek. w zmęczeniu "nicnierobieniem" polega on na działaniu, wczesnym wstawaniu i zapełnianiu sobie dnia do granic kartki w kalendarzu. zmęczenie "nicnierobieniem" jest gorsze od zmęczenia konstruktywnymi zajęciami. zwłaszcza, jeśli istnieje podejrzenie, że kryją się za tym jakieś zdrowotne, podjudzające organizm do zmęczenia przyczyny. ale przeświadczenie, że mogę jakoś pomóc Wi. wstając rano powoduje we mnie wzrost radości porannych i subiektywne przedłużenie nocy. w praktyce wygląda to tak, że budzę się co godzinę i myślę, że przespałam już odpowiednią ilość godzin i teraz trzeba wstać, choć za oknem ciemno, cicho i czwarta rano. doczekałam do ósmej. wstałam radośnie, przebudzona przez wspomnianego telefonicznie.
teraz idę zanosić prośby i błagania.

piątek, 6 sierpnia 2010

potrzeba szaleństwa

odnajduję sporą frajdę, w ubieraniu się na różne dziwne sposoby. mieszam dodatki w sposób niedopuszczalny zupełnie. zakazane połączenia, obciachowe, dotąd ukryte torebki. nie mam pojęcia co mi się stało. obudziłam się wczoraj i zapragnęłam odzieżowego szaleństwa. to działa. na zmartwienia. na kłopoty. no i takim kolorowym strojem zamierzam zachwycić mojego kochanego siostrzeńca w dniu jego trzecich urodzin. złote blink blink i tęczowe koraliki na pewno przypadną mu do gustu. jak nie jemu, to jego małej siostrzyczce.

aniele boży stróżu mój
kolorowy jest mój strój

piątek, 30 lipca 2010

przegląd techniczny

doktoruję się na wszystkie strony, badam organizm, szykuję się na coś.
w oczy zajrzeli, orzekli, że leniwe. też mi nowość. jak cała jestem leniwa to trudno, żebym nagle miała oko pracowite. ale trzeba je zagonić do roboty. będę jednym okiem patrzeć, godzinę dziennie. ciekawe przez ile wytrzymam. jak nie wytrzymam to za trzy miesiące usłyszę: a chce pani za 3 lata jeszcze cokolwiek widzieć?
zęby też leczę, nadrabiam zaległości. ależ ja lubię to siedzenie bezmyślne, z rurką do odsysania śliny w ustach i szczęką na popiersiu. lepiej mieć zdrowe zęby podobno. nie wiem po co, bo i tak mi w nie nikt potem nie zajrzy, bo się darowanemu nie zagląda.
jeszcze paru specjalistów i mi wydadzą może jakiś papier, że się nadaję. przyda mi się, na poprawę humoru.
ostatnio spacerujemy sobie z Wi. na rowerach, albo i bez rowerów. i jest dobrze. naprawdę dobrze. to cudowne. od nowa ciągle się zachwycam. przeżywamy nowe rzeczy. zmęczenie wysiłkiem włożonym w rowerowe przejażdżki, radocha ze spalonych ciasteczek, wspólne robienie zupełnie różnych rzeczy. tzn to ostatnie to dziwne pojęcie, nawet dla mnie. chodzi o to, że symultanicznie każde z nas zajmuje się czym innym, ale przez to, że jesteśmy obok siebie każdą z tych rzeczy robimy wspólnie, choć bez czynnego udziału. pogmatwane.
liczy się to, że jest nam dobrze.

aniele boży dzielnie pilnujesz
bym miała czego potrzebuję
i za to bardzo dziś dziękuję
jak się odwdzięczę, to mnie frustruje

anioł powiada bez odwdzięczania
wystarczą twe opowiadania
twój potok liter złożonych w zdania
a w zdaniach zgrabnie ukryte pytania




czwartek, 15 lipca 2010

upał

jest tak gorąco, że topią mi się w głowie słowa.

czwartek, 17 czerwca 2010

oddanie

rodzice moi oddali Wiś. moją rękę. konkretnie chyba wszystkie ręce. także zmieniła się trochę sytuacja. wiedeńska albertina to niezłe miejsce, są tam szczury, chyba że ichnie jeże mają długie ogony.

aniele boży
na palec mi włożył
chłopiec świecidełko
które skrywało
czerwone pudełko

poniedziałek, 31 maja 2010

w ostatni dzień maja o szyby dzwoni deszcz jesienny

chcę się cieszyć, ale mam natłok złych myśli. zauważyłam, że pochwalenie się marzeniami to tak jakby podpisanie ich aktu zgonu. i to mnie nie zachwyca zupełnie. nie usamodzielnię się jeszcze jakiś czas, choć takie było marzenie. dodatkowo jakieś dziwne sny potęgują smutek mojego beznadziejnego stanu codziennego zawieszenia między godziną 9 a 17. a pogoda, lepiej nie mówić. nawet mój płaszczyk przeciwdeszczowy przywodzi mi na myśl kolejne niepowodzenie, związane z osobami, które były w grupie ofiarodawców. zaczęłam smutno. to dlatego, że gdy piszę, poprawia mi się humor i żywię głęboką nadzieję, że przy końcu tego tekstu będę już zupełnie gdzie indziej. w innych rejonach swojej świadomości. mam tyle pozytywnych rzeczy, którymi powinnam się cieszyć, i którymi cieszyć się będę, to pewne, tylko potrzeba mi jeszcze trochę czasu. tyle dobrego. dobra książka, dobra kawa, dobry wyjazd do miasta mozarta, dobre chwile z Wiś. myśl o Wiś. i już jestem gdzie indziej. wiedziałam, że pisanie to dobry pomysł!

aniele boży
daj proszę wytrwanie
w oczekiwaniu
na zmartwychwstanie

umarły marzenia
lecz wierzyć chcę bardzo
że gdy się pomodlę
przeczucia się sprawdzą

i tak jak obiecał
i tak jak pokazał
Szef nie pozwoli
by zły - sen mój zmazał

a wtedy powstaną
marzenia me z martwych
jak uczą o tym
pism świętych karty

ktoś powie może
marzenia nie człowiek
duszy nie mają
li sen kradną z powiek

lecz jeśli mogą
do nieba prowadzić
to wierzyć mogę
że tak poprowadzi

po zgonie marzeń
Szef ich wędrówkę
że wróci myśl miła
w pustą mą główkę




wtorek, 18 maja 2010

dżuma narzekania

wściekłość mnie całą wypełniła od środka. i jakiś smutek. nie chcę już więcej mówić, że nie lubię twojej pracy. bo ty też nie chcesz tam siedzieć. też nie lubisz tej baby co nad tobą stoi i mówi, że masz coś zrobić na wczoraj, i że nie wyjdziesz teraz, bo nie skończone.
ale jest mi smutno. pójście do opery to nie po protu pójście do opery.
urok polega na tym, żeby iść powoli, spacerem, może przez park saski, a może inną drogą. może po drodze usiąść na kawę w jakimś miejscu. i nie muszę być mega elegancka, ale w dżinsach to mi się jakoś nie uśmiecha, a żeby tam dojechać szybko, skuterem to spódnicy nie włożę, bo nie da się jeździć w moich spódnicach na skuterze. to dlatego nie chce mi się już tam iść, zanim wyszłam z domu. tym bardziej może dlatego, że bizet mnie nie zachwyca. nie poradzę. nie zachwyca. jestem niewykształconą ignorantką, interesuje mnie tylko to, co czytam i to co piszę. czytanie i pisanie. słuchanie tylko tego co sama sobie wybiorę.
ale ponieważ jesteś dla mnie ważny, włożę teraz dżinsy i pójdę tam na przystanek i poczekam na ciebie. pojedziemy do opery, spędzimy miły wieczór. będziemy patrzeć z wyższością na tych, co będą nas obcinać wzrokiem, oburzając się za nasz strój.

aniele boży za nastrój mój
winę zrzucam na strój mój
wpływ ma na mnie to
gdyż jestem kobietą


wtorek, 11 maja 2010

bolesne zderzenie

nie chcę się porównywać do Tego, który to powiedział, ale naprawdę czuję bolesną prawdziwość zdania: żaden prorok nie jest mile widziany w swej ojczyźnie. nie mam może profetycznych skłonności, ale to trochę taka metafora. lepiej widziani w mojej ojczyźnie byliby prawnicy, lekarze, ewentualnie świetnie zarabiający finansiści lub nieco generalizując - osoby na etacie, choćby i za półdarmo, ale na etacie. umowa o dzieło, choć z mojego punktu widzenia super opłacalna, jest przez rodaków bagatelizowana, zwłaszcza, że to dzieło to takie byle co i lanie wody o niczym ważnym. jestem wdzięczna, że mogłam dziś parę pozytywnych słów na temat mojego lania wody usłyszeć. jestem wdzięczna, że są pewne osoby, które widzą więcej niż mi się wydaje, że widać. czasem nawet widzą więcej niż ja mogę widzieć, bo mają inną perspektywę. naprawdę jestem wdzięczna, że ten ich punkt widzenia mogłam poznać akurat przed punktem widzenia mojej ojczyzny.
to niesamowite, że właśnie gdy uświadomiłam sobie sens tego, że piszę(nie chcę chyba jeszcze wypowiadać się o sensie tego co piszę), to osoba która powinna być bliska, nazywa to moje pisanie niczym ważnym i marnowaniem życia. to nie jest łatwe. przeczytała jeden artykuł. że piszę coś poza tym, wie, ale chyba w ogóle nie traktuje poważnie, czytać nie chce, pisałam kiedyś do szuflady i nieopatrznie z tej szuflady kiedyś coś jej pokazałam, licząc na konstruktywną krytykę i usłyszałam tylko coś w tonie: "trzeba wytrzeć żyrandol z kurzu i odkurzyć za pralką, bo do mnie goście, a ty tracisz czas".
naprawdę wiem, że chcę pisać. nie wiem czy chcę kiedyś, z tego pisania od serca i nie na zlecenie, mieć pieniądze. byłoby na pewno miło. na razie jednak piszę dla siebie, korzystam ze mojej, jak to miła osoba wieczorem mi powiedziała umiejętności wyrażania tego, co myślę przy pomocy pisania.
i naprawdę mnie boli, że są tacy, którym nie zależy na tym, żebym swoją (no cóż, mniej patetyczne słowo nie przychodzi mi do głowy) pasję pielęgnowała. może to jest właśnie mój talent, którego nie powinnam zakopywać.

nieco fatalistyczny wiersz do anioła.

aniele boży powiedz mi szczerze
czy talent w który wciąż słabo wierzę
ma szanse dać innym radości więcej
gdy kiedyś w końcu trafi w ich ręce

czy zawsze będę chować swe słowa
bo straszna mi będzie krytyczna mowa
czy zdążę usłyszeć jesteśmy dumni
zanim pisanie me wsadzą do trumny

aniele boży wizje mam smutne
lecz żywię nadzieję że wizje te utniesz
poprosisz Szefa i zwyczajem swoim
On dla mnie z miłości złe lęki ukoi

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

jak to jest?

[należy czytać przy konkretnym akompaniamencie muzycznym http://www.youtube.com/watch?v=b1IxziS2PpY&feature=related ]

siedzę chorobowo w moim małym pokoju, gdzie wszystko jest takie jak chciałam, żeby było. meble, w większości kupione za własne pieniądze, krzesło ze starego domu dziadków, fotel z mieszkania z dzieciństwa. wymarzone lustro, zaprojektowane przeze mnie kiedy miałam 11 lat. korkowa tablica z różnymi dziwactwami, które przypominają o miejscach, ludziach. kalendarz ze zdjęciami autorstwa siostry Wiś., z jego pomocą zrobiony, a obok mądrości kaczki katastrofy i psa pypcia w kalendarzu pana kuleczki. brzozowy pojemnik na długopisy dziadka, biało-niebieska puszka siostry, którą po latach podkradania w końcu od niej dostałam. książki moje i nie moje, przeczytane i te, które czekają aż je skończę lub zacznę czytać. nienakręcony głośno tykający budzik i zegar chodzący wstecz. filmy, płyty, sukienki na wieszaku, a w wazonie piękne żółte tulipany od ukochanego mego -Wiś.
patrzę na to wszystko i zastanawiam się, jak to jest, że zawsze czułam się tu źle. zawsze było coś nie tak. a to nieszczęsne wbrew mnie podwieszone pod sufitem szafki. a to znowu łóżko zwykłe podczas gdy wolałabym rozkładaną sofę. że narzuta na łóżko mi do niczego nie pasuje, a pościel jakaś taka jest zawsze smutna, stara i sprana. że od 3 czy 4 lat wciąż nie mam rolet w oknach, czy drewnianych żaluzji, o których zawsze marzyłam, a mimo to jakoś sobie radzę. jak to jest, że na oknie od ponad roku, nie umarła mi żadna roślinka, choć zwykle nie wytrzymywały ze mną nawet dwóch miesięcy, a tymczasem 9 doniczek wciąż prowadzi własne życie, wspomagane przeze mnie tylko nieregularnymi dawkami wody.
wszystko jest jakieś takie znośne. ba, jest wspaniałe. zapchany nos nie jest w stanie mi popsuć humoru, a sms jak zawsze przychodzi, gdy wyczekująco biorę telefon do ręki, żeby sprawdzić czy nic nie przyszło.
jestem szczęśliwa.

aniele boży jestem tak szczęśliwa
że mi się rymy przestały układać

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

światło

poleciały lampiony dla tych co zginęli. polecą dziś następne.
to nie łatwe. potrzeba dużo ciepła w zimny wieczór by uniosło taki lampion do nieba. gdy jest już tak daleko, że zdaje się być jedną z gwiazd, światełko przypomina, że trzeba być ciepłym by dojść daleko. nie można nieczule i bez uczucia osiągnąć zbyt dużo. tak mi się przynajmniej zdaje.

aniele boży daj mi znów
ciepłe uczucie do pisania
bo poprosiła "popisz" ania
i tematów mam jak psów

a czasu tyle co kot napłakał

a adekwatnie do wydarzeń poza ślubem radosnym i weselem z ostatniej soboty to przyszło mi do głowy że anioł jest chyba najlepszym adresatem.

w żałobie kraj aniele boży
sędziwych lat chciał każdy dożyć
a jednak plan dla nich był inny
nie chcę się smucić ni szukać winnych
niech da im Bóg wieczny spoczynek
niech ukoi serca matczyne
tym co swe dzieci żegnać muszą
i tym co ojców pożegnali
niech Ojcem będzie nie z oddali
lecz bliskość Bożą niech zawsze mają
też ci co w Niego nie dowierzają

środa, 17 marca 2010

przez siebie

to nie jest trudne. usiąść i napisać o niczym parę zdań. tak ot, trochę o tym, trochę o tamtym i będzie. a jednak, żeby napisać coś, do czego się zobowiązałam, trzeba mnie zaciągać wołami. w dodatku miało być 5 tekstów, a ja w nadgorliwości swojej wymyśliłam więcej tematów i istnieje niebezpieczeństwo, że będzie trzeba tekstów napisać więcej. ale coś za coś. mogę pisać w domu, robić sobie przerwy, kiedy mam na to ochotę, tym razem pisać na tematy wymyślone przez samą siebie, a nie w całości pod czyjeś dyktando. dobrze mieć takie zajęcie. cieszy mnie to. przekonałam samą siebie i zaraz siadam do tego. tylko kawę sobie zrobię. już druga dziś, ale spałam za krótko. z winy własnych pomysłów na spędzanie wieczoru. w zasadzie ten wieczór chyba miał początek około 23 kiedy powinnam smacznie spać od godziny co najmniej. tak, kawa to jednak świetny pomysł. i muzykę sobie włączę ładną.

stróżu mój aniele
siły mam niewiele

anioł mój mnie chroni
przed złożeniem broni

taki jesteś miły
że dodajesz siły

gdym w potrzebie wielkiej
podajesz mi rękę

i do szefa szepczesz
niech jej trud nie zdepcze

sobota, 13 marca 2010

tytuł jakiś markotny taki

o matko. robię przegląd piosenki wspólnej. dużo tego się zebrało.
chciałam powiedzieć, że sernik wyszedł średni, polepszył się na trzy dni po wyjęciu z piekarnika, ale posmak proszku w cieście nie z proszku mnie drażni.
osobisty recenzent wyjechał na bliższe, trzydniowe spotkanie z Szefem Świata i pewnie tam się świetnie bawi, podczas gdy ja po sprzątnięciu wszystkich zakamarków w mieszkaniu zbieram za to, że "nic w tym domu nie robię" i słucham jak odkurzacz ponownie odkurza te same miejsca, w których odżywiał się 20 minut wcześniej. z tą różnicą, że za pierwszym razem miał co jeść a za drugim nie.
nie lubię zostawać sama. ale na pewno dobrze nam zrobi. przecież to nie zdrowo tak się widywać codziennie. tak słyszałam niedawno. ale mimo wszystko, w głębi wiem, że cokolwiek bym nie myślała, jakkolwiek nie tęskniła - to dobrze, że tam jest.
a wczoraj Duch Szefa się zjawił. w swoim znaku ognia wypalał tlen w mieszkaniu młodych małżonków, którzy na przygotowanie przemówień Szefa mnie zaprosili. no i jak Duch dmuchnął to tak powiało, że się zastanawiam jak to jest z tym rokiem łaski. czy potem będą następne? mam nadzieję.
nie mam pojęcia o czym piszę więc czas skończyć.

aniele boży
serce się trwoży
że miłego sercu mało
że samo zostało

a anioł boży
wciąż stoi pilnuje
a serce głupoty wygaduje
bo może i mu mało
ale samo nie zostało

wtorek, 9 marca 2010

niekonsekwencja

złamał mi się wieszak, w związku z tym postanowiłam się odwiesić. nie wiem na ile wytrwam w tym postanowieniu. jednak przemyślenia moje z ostatnich piętnastu minut zmuszają mnie do pisania, a różowe tło wydaje się jedyną odpowiadającą im scenerią. zatem ad rem:
odebrałam od siostry książkę, zajmującą bardzo wysoką pozycję w mojej bibliotece kury domowej. tak oto ekspresowa nigella wróciła do domu. wracając od dziecięcia zamierzam jutro nabyć dużo sera i trochę truskawek (świetna pora roku na truskawki, prawda?), a następnie zanim wyjdę do dzieci kolejnych uczynić sernik. z truskawkami. wbrew przepisowi oczywiście, bo jakżeby inaczej. przepis głosi bowiem coś tam coś tam czeresienki. ja wam dam czeresienki. oczywiście, że truskawki!

aniele boży stróżu mój
ty w sklepie przy serze jutro stój
i pilnuj by baby zostawiły mi ser
bo jakby cały
te baby zabrały
to byłoby strasznie nie fair.

niedziela, 21 lutego 2010

zawieszam się

1. nie lubię być w centrum zainteresowania dziś.
2. nie znoszę pisać wiedząc, że ludzie których znam, a do których zaufania nie mam za wiele(nie z ich winy w większości - po prostu nie znam ich blisko) będą to komentować.
3. nie chcę być oceniana.
4. zawieszam doprawdy-ladnie na jakiś czas.
5. nie przestaję pisać.

niedziela, 14 lutego 2010

zdolność zdziwienia.

jestem okropną egocentryczką.
wszystko ma się kręcić wokół mnie.
ja jestem najważniejsza na całym świecie.
tak mi się przynajmniej do niedawna zdawało. do niedawna? a bo proszę państwa zdarzyło się dziś tak, nie wiem zupełnie w jaki sposób, że zrezygnowałam z siebie. pokazało mi to, że potrafię się dziwić. mieliśmy zaplanowane, że jako część (bardzo modnego, jak to cudzy mąż zauważył) nieobchodzenia walentynek buntownicze pójście do kina. nawet byliśmy już bardzo blisko. ale tuż przed zakupem biletów wyszła sprawa pracowa. no i zaistniało niebezpieczeństwo, że dziś będzie trwało do rana i zleje się w jedno z jutrem. w takiej sytuacji moje ja stanęło niezależnie ode mnie na dalszym planie, i jako samozwańcza pani przewodnik zmieniłam trasę naszej dwuosobowej wycieczki. zamiast do kasy poprowadziłam nas do metra. czy to nie dziwne? dziwne. jak cholera.


aniele boży strózu mój
ty przy mnie dzisiaj nie stój
dziś wspomóż lepiej jego stróża
by praca szybko szła jak burza
jeden niech mu kawę poda
drugi sił do pracy doda
może przy parzeniu kawy
pomysł wpadnie wam ciekawy
wtedy szeptem tuż do ucha
podpowiedzcie - on posłucha
a gdy sen go w końcu zmorzy
we dwóch łatwiej go położyć
dajcie mu ożywczy sen
i radość na cały dzień.

dziękuję awansem.

niedziela, 7 lutego 2010

jestem bardzo fajna

widziałam swój artykuł. tak na papierze i w ogóle. jestem fajna. piję herbatę i czekam. na aplauz albo coś równie miłego.
i na jedzenie, bo bardzo lubię jedzenie. robić.
ale w tygodniu. w weekendy pracuję i w weekendy nie robię.
w weekendy jestem mniej perfekcyjna.
za to w piątek, ach, ależ ja w piątek byłam perfekcyjna. nie dość, że sprzątnęłam, ugotowałam, uprałam, pozmywałam (ok pozmywała zmywarka, a uprała pralka, ale ktoś je musiał do tego nakłonić, nie?) to jeszcze upiekłam i przyjęłam. gości na przygotowanie.
matko, ja się naprawdę kiedyś utopię w samouwielbieniu...
chciałabym mieszkać.

poniedziałek, 1 lutego 2010

niczego nie planuję.

to po prostu we mnie dojrzewa i staje się coraz bardziej wyraźne.
wyobrażam sobie, że właśnie tak będzie.
nie do końca obudzona pobudka na powiedzenie "dzień dobry, miłego dnia", potem próby dobudzenia się na własną rękę, flegmatyczne dopasowywanie się do ogólnie obowiązujących norm wyglądu.
potem śniadanie przed tv, albo chętniej z trójkowym budzikiem, szykowanie obiadu, godziny spędzone na przeglądaniu przepisów, katalogów z meblami, czytaniu cudzych myśli i pomysłów.
czasem napisanie czegoś pożytecznego, zredagowanie paru stron czegoś na zamówienie.
porządkowanie i sprzątanie w mieszkaniu, rozrywka przy mikserze, trzepaczce do jajek, piekarniku, formach, foremkach i innych przyrządach do tworzenia deserów, które niejednemu sprawią frajdę.
potem sprzątanie po tychże kulinarnych wybrykach, nakarmienie głodomora/ów i wspólny czil. chciałabym tak.

wtorek, 26 stycznia 2010

nie umiem nadstawiać żadnego z posiadanych policzków

nie wiem, nie potrafię tego słuchać. wybucham jak nie przymierzając wulkan pełen parzącej lawy. cholera, czy już jak się wyjawi komuś bliskiemu jakąś ważną dla siebie rzecz, radosną w treści, to czy oczekuje się bezustannego komentowania wszystkiego co się tej osobie kojarzy z tą rzeczą? i jeszcze żeby to były komentarze radosne, motywujące, pomysłowe... nie, trzeba mi krótko mówiąc dosrywać na każdym kroku. mówić, że i tak nie dam rady, że mam złe nawyki, że nie ogarnę, że będę taka i taka, zła, pyskata, krzycząca, niedobra, niepotrzebna, piąte koło u wozu.

dobrze, że rzeczywistość wprowadza codziennie korektę, bo ostatnich kilka poranków mnie mocno frustruje.

aniele boży stróżu mój
i znów jest coraz bardziej fuj
bo trochę jest też jeszcze miło
ale by milej dużo było
gdyby się fuj całkiem skończyło
bo pełniej by się żyło

środa, 20 stycznia 2010

suburbia mnie

wczoraj przespałam zachód, a dziś przesprzątałam wschód. albo przejadłam. nie wiem, po prostu go nie zauważyłam. nie wiem co mam ze sobą zrobić. wstawanie to coś co mi nie daje zasnąć. dziś nie musiałam wstawać więc zasnęłam szybko. ale jak tylko mi się przyśniła sytuacja taka, że miałam zasnąć, żeby wstać to już się o 5 obudziłam się (tak, wiem, obudziło mnie trzaskanie drzwiami), kompletnie nie wyspana, ale bez szansy na ponowne zaśnięcie. próbowałam do prawie 6. bezskutecznie. nie wiem, jeśli dziś będę po czterech godzinach snu miała problemy z zaśnięciem wieczorem to już sama nie wiem co robić. do lekarza nie chcę. do psychologa i innych psycho się boję, mi się nie uśmiecha patrzenie wgłąb samej siebie, napełnia mnie to bowiem obawą, że umieszczę siebie jeszcze bardziej w centrum niż dotychczas. a ja już się znudziłam sobą w centrum. chcę się wysłać na obrzeża. żeby mnie mało było. żebym ja była co najmniej na drugim miejscu.

wtorek, 19 stycznia 2010

jeśli w pokoju jest duszno, możesz łatwo wpuścić odrobinę powietrza otwierając okno...

...czyli jak nie popaść w paranoję, zapragnąwszy zaprowadzić ład w domu.

lubię porządek, ale nienawidzę sprzątać. lubię czystą kuchnię, a nie znoszę zmywać. jak to wszystko pogodzić? jak nie oszukiwać się po raz kolejny i wreszcie zamiast ukrywać bałagan, pozbyć się go?
naprawdę chciałabym, żeby nasz przyszły dom był domem idealnym. zamieszkanym, nie sterylnym, ale porządnym. i zaczęłam o tym niedawno myśleć. podobno bez ćwiczeń się mięśni nie wyrobi, także ja te moje zwiotczałe mięśnie sprzątające próbuję teraz przeprowadzić przez jakąś rehabilitację. częściowo ogarnęłam ubrania. ale te 20 kg odzieży, nie chce zniknąć. ciągle stoi, popakowana w kartony i worki, w tym moim mikroskopijnym pokoju, od którego zaczęłam wprowadzanie ładu. No dobra nie jest taki mikroskopijny, niektórzy mają podobnej wielkości mieszkania, ale to nie jest standard. w każdym razie, ciężko to zrobić. a prezent dla mamy, który miał być żarcikiem, pozostał w moich rękach i choć niektóre rady pani królowej czystości vel perfect housewife są do bólu oczywiste, albo straszliwie przesadzone, to sporo jednak jest takich, które chciałabym wprowadzić w życie, a już na pewno zaprowadzić je w naszym domu. no i nie obraziłabym się, jakby mnie kiedyś ktoś nazwał perfekcyjną kurą domową czy jak to się tam mówi na te co siedzą w domu i spełniają się jako żony i matki. bo taką właśnie kobietą chciałabym być. dziś na 10 godzin przed egzaminem z psychologii jestem tego wprost pewna. boję się trochę presji otoczenia, rodziny dalszej mojej i bliższej nie mojej. ale tę pewność mam od dawna i teraz ona się potwierdza. chcę gotować, sprzątać, porządkować, urządzać, wychowywać i marzę o tym, żeby działo się to bez obecnego zaburzenia rytmu okołodobowego.

środa, 13 stycznia 2010

chałtura część pierwsza.

pisanie. będę pisać. dobrze mieć takiego korektora i recenzenta jak ja mam. powiedział co, gdzie, na co zmienić, co poprawić i jeszcze na koniec stwierdził, że umiem pisać. choć mi samej wydawały się te moje wypociny szczeniackim bełkotem. ale poszło. pierwszy artykuł dla prestiżu i pieniędzy - napisany. wysłany. zaakceptowany. zostałam pochwalona przez osobistego i jestem z siebie dumna. kurcze, korci mnie to rzucanie studiów, jak nie wiem co.

aniele boży stróżu mój
ty zawsze przy mnie stój
stój kiedy jest ciemno i kiedy bezsilnie
gdy nie chcę już więcej uczyć się pilnie

już nigdy nie chcę. już zawsze stój. korci.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

zwęglony ziemniak

nie lubię słowa ziemniak. kartofel z resztą też. ale mi się przypalił. bo niektórzy ludzie ze mną spokrewnieni, mają mi za złe, że jeszcze walczę o uznanie na uczelni. jak się dowiedziałam, że za zmyślenie obserwacji, którą powinnam była przeprowadzić, ale zabrakło mi chęci, czasu i zapału dostałam ocenę dobrą, to stwierdziłam, że może wykorzystam ten powiew. kręci mnie moja nadinteligencja, która sprawia, że podczas gdy inni wkuwając dostają ndst. lub dst.- ja dostaję db lub db.+, albo kiedy nikt nie wie co powiedzieć, pozwala mi znaleźć odpowiednie zdanie, które zapewnia mi przychylne spojrzenie pani wykładowczyni.
pisałam, że za złe mi ma człowiek. człowiek myśli, że jak mam tyle lat i miano studentki to znaczy, ze mam wiecznie wolny czas na odwiedziny. jasne, to może tak nawet wyglądać czasem, ale tak nie jest. nawet jak mam ten wolny czas to i tak mi to nie zmienia za dużo, bo czas ów jest w tych głupich godzinach, o czym wspominałam poprzednio.
a nie, jednak pisałam o zwęglonym ziemniaku. i cebulce i polędwiczce. polędwiczka to rodzaj pamiątki. a my dziś lubimy pamiątki. i chyba gdzieś zgubiłam instrukcję obsługi od prezentu i muszę iść do serwisu.

aniele boży stróżu mój
co stoisz przy mnie dzielnie
spalony ziemniak jest mocno fuj
i ciężko domyć patelnię.

piątek, 8 stycznia 2010

praca

od kilku dni próbuję zasnąć w nocy. bezskutecznie. na nic domowe sposoby, na nic melisa, uspokajacze, na nic wino, na nic zmęczenie fizyczne. przestawiłam się i koniec. zasnąć mogę, owszem, ale nie w nocy. zasypiam średnio koło szóstej rano, tak zmęczona, że próba wstania godzinę lub dwie później spotyka się z radykalną odmową całego organizmu. nie pojmuję dlaczego tak łatwo przestawić się w tym kierunku, a tak trudno wrócić do tak zwanego normalnego trybu życia.
ach, mój tryb życia. element pożądany. chciałabym jakiś mieć. jakiś ustalony porządek dnia. 7.00 - pobudka, 7.15 śniadanie, 8-14 zajęcia na uczelni, 15-17.30 coś, 18-21 spędzanie czasu, 22 wieczorne ablucje i spać. ale to samo w sobie jest nierealne. bo jak się studiuje w tym kraju dziennie, to się ma zajęcia rozrzucone po całym dniu między 8 a 20, oczywiście z takimi okienkami, w tak głupich godzinach, że nic w międzyczasie tak zwanym wcisnąć się konstruktywnego nie da. a dodatkowo pan Wi., miłośnik pracy, jak już o 17.30 zakończy swój korpo-dzień, to jeszcze z uśmiechem na ustach dopieszcza swoje chałtury w domu, a potem jest już tak zmęczony, że sił starcza mu na odprowadzenie mnie do domu, względnie herbatę i kanapki u mnie. a jeśli zamienimy to miejscami to wtedy siedzi do nie wiadomo której godziny i następny cały dzień bardziej niż przodownika pracy i tryskającego energią młodzieńca, przypomina zombie.
oczywiście, mogłabym rzucić studia. mam w tym nie lada doświadczenie. rzucanie studiów dla pracy. niezła rzecz. ludzie bez wykształcenia od razu patrzą na ciebie przychylniejszym okiem - zarabiasz hajs, więc na pewno masz coś do powiedzenia. jednak rzucenie studiów zamyka twoje mające coś do powiedzenia usta przed tymi, którzy swoje studia pokończyli. dla nich ktoś, komu huragan nie zniszczył domu, ewentualnie komu dziewczyna nie zaszła w ciążę, a kto rzuca studia jest po prostu nieroztropny. ja po pierwsze nie mam dziewczyny ani dziecka na utrzymaniu, po drugie nie było ostatnio załamań pogodowych tak drastycznych, abym straciła dach nad głową, zatem w oczach mojego wykształconego lub z lubością kształcącego się środowiska po raz drugi straciłabym twarz. no ale nie powiem, korci mnie taka perspektywa. i jeśli po zbliżającej się wielkimi krokami sesji, okaże się, że uczelnia z rolniczymi tradycjami nie uznaje mojej wiedzy za dostateczną, dobrą lub bardzo dobrą, może będzie mi przez chwilę smutno, jak zawsze, kiedy okazuje się, że coś w życiu nie wyszło, ale chyba po prostu rozejrzę się, za jakąś ludzką robotą. pierwszy raz w życiu, kręci mnie myśl o pracy. jawi mi się ona jako wybawienie i dostateczna motywacja dla wstawania rano z łóżka. jasne, czasem mam też inne motywacje, typu adwentowe wstawanie na 6 z panem Wi. i późniejszy z nim lans w kawiarni. ale póki co adwentu nie ma, wielkie przed wielkanocne o 6 wstawanie jeszcze przed nami, ale praca, tak, kręci mnie ta myśl. kiedyś, będę chciała być tylko perfekcyjną hausłajf, ale teraz marzy mi się kariera. i tak jakoś mimo mojej wielkiej sympatii do dzieci, czuję, że nie o karierę niani mi chodzi.
matko, takie nocne wypociny klawiaturowe, przelewanie tysiąca myśli na ekran, niestety tylko mnie to dziś rozbudziło, zamiast zmęczyć oczy. a dziś powinnam być świeża jak wiosenny kwiat, skoczna, radosna, śpiewająca i nie wiadomo co. ech, może wycisnę trochę sił z wymuszonego 3 godzinnego snu koło 6 rano, kawy i rodzinnego ciastka, zanim w frajdejfanowy dzień pan Wi. umili mi resztę dnia.

piątek, 1 stycznia 2010

2010

uhuhu no to już w przyszłym roku?
szczęśliwego nowego!!!