piątek, 29 stycznia 2016

wzruszka

wzruszyłam się. jedno kończy zaraz rok. i umie pchać się tam gdzie nie trzeba. drugie ma trzy latka trzy i pół. i właśnie wystąpiło w pierwszym przedstawieniu. dopiero co rodziłam. w strachu, bez wiary, że sobie poradzę. a jednak udało się. nie bez przeszkód oczywiście było przez te trzy i pół. mamą jakąś super, z obrazka czy poradnika też nie jestem. ale dla niej jestem najlepsza. i dla niego, tego młodszego zawadiaki.

aniele mój boży 
Temu co stworzył
te dwa małe brzdące
przekaż dzięki kwitnące

daj wdzięczność wyrazić
że nie da się zrazić
moimi metodami
i staraniami

troszkę nieśmiało dziękuję 
że książki rozsypuje
co schowam wyjmuje
co wyjmę psuje

boję się dziękować
bo kontynuować
będą dwa łobuzy
mały i duzy








sobota, 29 sierpnia 2015

brak wsparcia

odczuwam brak wsparcia. cyniczna mina, uśmieszek pełen niedowierzania. ciekawe jak długo wytrzymasz. ciekawe kiedy coś kolejnego napiszesz. nie potrafię się zdystansować. jeśli coś mi się podoba - chwalę i się jaram. jeśli mi się nie podoba wieszam psy. jeśli widzę sens i szanse powodzenia - dopinguję. chyba że bardzo zazdroszczę to milczę.

nie wszyscy milczą. a jak milczą to straszliwie wymownie. jestem wypełniona lękiem, ale i jakąś wbrew sobie wciąż podtrzymywaną motywacją. może właśnie to jest czas, kiedy znalazłam coś swojego? nie wiem. mam nadzieję.

aniele boży wspieraj proszę
to że każdego dnia podnoszę
głowę do góry i chcę coś robić
nie pozwól złemu mnie dziś dobić

środa, 26 sierpnia 2015

już za momencik.

przed chwilą zaczynałam. początki były różne. raz cieszyły jak nie wiem co. innym razem obnażały najciemniejsze sfery. później było trochę strachu, ale więcej nadziei i ulgi. z czasem wszystko stawało się bardziej zrozumiałe, by w końcu dojść do tego momentu. już za 6 dni będzie jej pierwszy dzień. będzie kilka godzin zupełnie beze mnie. z kochaną panią K. i dziećmi w różnym wieku. będzie uczyła się wszystkiego co należy wiedzieć. bo podobno to właśnie z przedszkola wynosi się najważniejsze umiejętności. znowu zaczynam. znowu dni będą miały ustalony rytm. może będzie łatwiej. może trudniej. kto wie. zobaczymy.  ale jestem dobrej myśli. w końcu ma swojego anioła stróża. niech jej broni w dzień i w nocy. 

aniele boży przedszkolaka
lepiej czuwaj 
bo będzie draka.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

27

już jutro. minie kolejny rok. pamiątka początku. zdziwienie, że to tak dawno.

ostatnio przychodzi dużo myśli. o życiu. o przemijaniu. o pamięci. o starości. o zmianach. o dzieciach. o dojrzewaniu. o rodzicach. każdą myśl chciałabym rozwinąć. opisać jak się we mnie pojawiła, skąd przyszła, w co się przerodziła. ale nie mogę się zmobilizować. zorganizować. odkąd publikowałam tu coś ostatnio zmieniło się wiele: jest kolejny człowiek w rodzinie. mieszkamy w nowym miejscu. pan Wi. pracuje gdzie indziej.
dużo zmian. jutro zmiana. czy to będzie jakiś przełom? nagle zacznę myśleć w inny sposób, bo już bardziej niż 20+ będę pod trzydziestkę? zastanawiam się co, poza chyba oczywistym skojarzeniem z Forever 27, przychodzi mi do głowy na myśl o moim nowym wieku.  jakiś strach, podsumowanie, porównywanie. dziwne, bo to nawet nie jest okrągła rocznica.

chciałam rozwinąć ten wątek, ale gdzieś uleciały słowa, które już wcześniej układałam w głowie.
właśnie to ostatnio dzieje się po wielokroć. siadam by przelać myśli i nic z tego. rozmywają się, odchodzą. albo przestają wydawać się tak istotne by je zapisywać.

wszystkiego najlepszego bym chciała. i weny. zdolności zatrzymywania tych ulatujących myśli. koncentracji. mobilizacji i zorganizowania.

aniele boży
to rok kolejny
ula się trwoży
i krok ma chwiejny
pomóż być dzielną
i dziarsko stąpać
mieć wiarę w niebo
we łzach się nie skąpać
daj radość we dnie
i spokój w nocy
i zawsze stój przy mnie
ostojo pomocy

czwartek, 22 stycznia 2015

trochę smutku, trochę nadziei

takie mam potwornie silne wrażenie, że mam o czym napisać i muszę to zrobić teraz, bo ucieknie.

smutek bycia niewidzialną. czy może raczej takiego poczucia, że nie obchodzę. a jak już obchodzę to też nie dobrze, bo sie ktoś przejmuje i ma nerwy. i jeszcze to, że nie rozumiem znaczeń i nie potrafię formułować zrozumiałych zdań. to wszystko rzeczy dziś ważne. dziś mnie zdefiniowały, jako kogoś kto sobie nie radzi z rzeczywistością. nie przyjmuję tego, kim jestem, z kim żyję, z kim rozmawiam. niektórzy myślą, że nie rozmawiam, bo nie otwieram ust tylko składam litery. to podobno powszechnie nie jest uznawane za rozmowę. przynajmniej tak zrozumiałam to kiedyś z pewnej dyskusji. 

nie zależy mi na tym, by cokolwiek udowodnić. wiem, że najczęściej nie mam racji. upieram się jednak, że ją mam. bo mi sie wydaje, że nic innego nie mam, więc chociaż dam sobie to poczucie. posiadania. 

mieć. lubię mieć, zwłaszcza mieć za co nabywać. i dziś mam. i nabyłam książkę, a dokładniej siedem. ale jednej fragment dostępny na stronie wydawcy tak mnie poruszył, że na tę jedną czekam najbardziej. chcę przeczytać. jak przeczytam to może coś na ten temat też  napiszę, żeby nie uciekło bo będzie ważne? mam nadzieję.


aniele boży stróżu duszy
czuję że książka mą duszę poruszy


niedziela, 18 stycznia 2015

nie umiem

nie umiem kochać. została przekroczona bariera mojej tolerancji. w ostatnim tygodniu kilkakrotnie, przez zupełnie różne osoby. nie wszystkie nawet wiedzą o tym. bo po co mają wiedzieć, nawet ich nie  znam.

ale przekraczają ją też te osoby, które są najbliżej mnie.

niektóre nie mają nawet metra wzrostu. bariera mojej tolerancji w tym przypadku mierzona jest w decybelach. jęczenie, którego znieść absolutnie nie mogę. powoduje ból głowy, skurcze brzucha. przychodzą mi pomysły typu - przyśpieszyć poród po to tylko, żeby uciec z domu do domu narodzin czy szpitala. wszystko jedno, byle dalej. mimo, że bez tego stwora niespełna 90 centymetrowego żyć już nie potrafię. ale zmęczenie drugim, pewnie niespełna 60 centymetrowym daje się we znaki. ledwo chodzę, bo jakoś tak jestem zbudowana, że ucisk powoduje taki ból, że już kilka razy byłam z fałszywym alarmem na izbie przyjęć.

inne bariery mierzy się moim poczuciem odrębności. osoba, która wystawia je na próbę, z reguły ma świetne intencje - żebym nie miała tak jak ona. żebym nie czuła tego co ona czuje, kiedy patrzy na to samo. żebym nie doświadczyła tego, czego ona musiała doświadczać. jak się sprzątnie to będzie lepiej. jak się zdejmie dekorację świąteczną to od razu wszystkie problemy znikną. jak się pozmywa to konflikty się rozwiążą. jak się zwróci dziecku uwagę tak, że się zamknie w sobie na kilka godzin to  się nauczy i będzie spokój. jak się wyprzedzi czyjeś oczekiwania to się będzie pogłaskanym i wszystko inne zamiecie się pod dywan. ważna jest warstwa zewnętrzna. tyle tylko że to nie są moje potrzeby, tak mi się przynajmniej dziś zdaje. nie potrzebuję, żeby te wszystkie rzeczy, które mi się narzuca byłyby mi do szczęścia niezbędne.  ja mam inne oczekiwania, mam inne metody, mam inne potrzeby. przede wszystkim potrzebuję sama decydować kiedy, jak i dlaczego coś robię. potrzebuję czuć, że biorę odpowiedzialność za swoje życie, w przeciwnym razie natychmiast zamieniam się w 10 letnią posłuszną podporządkowaną dziewczynkę, trochę ubezwłasnowolnioną, wesołą ale przestraszoną przy każdej decyzji jaką miała podjąć - decyzji dotyczącej pracy domowej, ubrania do szkoły, wyjścia do koleżanki czy czegokolwiek innego.  przypomniałam sobie, że wolałam wcale nie zrobić pracy domowej niż zrobić ją źle. dlaczego? myślę że może to mieć swoje źródło w takim zdarzeniu: któregoś razu w 1 klasie, mama odprowadzała mnie do szkoły i tuż przed wejściem przypomniała sobie, że nie sprawdziła mi w domu ćwiczeń. wyjęła je, okazało się, że jest źle i mama wytarła gumką wszystkie odpowiedzi i wpisała (udając dziecinne pismo) poprawne rozwiązania. a może to co innego było przyczyną, a to nie ma związku.

moje poglądy też czasem wydają się krzyczeć o swoje. czytam o czyimś zdaniu na temat spraw mniej lub bardziej publicznych i szlag mnie trafia. czasem dlatego, że wydają mi się głupcami, czasem ślepcami a najtrudniej, kiedy przychodzi mi pomysł o to, że tak atakują moją wiarę, mój kościół, mojego Szefa. zapominam wtedy, że nie mam ich pouczać, wymagać by się zmienili, zmieniać ich siłą (perswazji czy też fizyczną). skoro z jakiegoś powodu, nie ze względu na moje zasługi, bo ich nie mam, zostałam zaproszona przez Szefa do czynnej współpracy i korzystania z Jego usług to nie dlatego, by stawiać się w pozycji sędziego i kata. jeżeli już w jakiejś pozycji mam się ustawić to w pozycji posłańca, łącznika, listonosza przekazującego dobre wiadomości. jeśli znam jakiś prawdziwie dobry sposób, to nie mogę oczekiwać, że wszyscy ją znają, jeśli sama im jej własnym życiem nie pokażę. i nie po to mam wcale pokazywać, żeby mnie widzieli. w tym mam być znakiem zapytania: w jaki sposób ta, która tych zasług wcześniej wspomnianych rzeczywiście nie ma, żyje tak inaczej niż w znany nam sposób? czyli mam żyć inaczej. nie zabijać, nie osądzać. nie wydawać wyroków. rozpuszczać własne ja we wrzątku spraw, które te moje granice naruszają.

najczęściej jednak moja bariera tolerancji i osobistej przestrzeni naruszana jest przez kogoś, kogo najbardziej bym chciała kochać bez żadnych wymagań, oczekiwań, bo to z nim mam być do końca życia, w szczęściu, nieszczęściu, chorobie, zdrowiu, biedzie i dostatku. od niego też doświadczam najwięcej wymagań i oczekiwań. tak przynajmniej ja to odczuwam. nie zauważam najczęściej, że jedno jego wymaganie przypada na listę piętnastu moich wobec niego. widzę tylko te, które są skierowane we mnie. jedna jego pretensja na sto moich. ale to jego pretensję widzę. jeden nieprzyjemny żart w moją stronę versus trzydzieści żartów z niego. ale widzę tylko ten jego żart i wymierzam karę. czasem szklanka wody w twarz, czasami "zostaw mnie, daj mi spokój", czasami cisza przez kilka godzin (choć ten ostatni sposób wg mnie jest trochę jak nagroda, więc stosuję najrzadziej).

chciałam opisać swoją frustrację i cierpienia i jak zwykle po przeanalizowaniu sprawy wyszło na to, że Szef oczekuje czego innego. tego o czym już wspomniałam. tego, że przyjmę od niego zdolność akceptowania tego co mnie spotyka. akceptowania tych naporów na moje granice. akceptowania wreszcie tego rozpuszczania się, znikania na rzecz innych zamiast wrzeszczenia o swoje. i wbrew temu czego się spodziewałam, orientując się, że w tę stronę zaczyna zmierzać ten tekst - jestem wdzięczna. bo widzę, że nie umiem, ale dzięki temu wiem też, że to nie ja, ale Szef da mi tę zdolność - kochania, akceptowania, rozpuszczania, znikania, żeby inni mogli istnieć, czuć, że żyją, czuć się akceptowani i kochani. przez Szefa.

aniele boży bardzo dziękuję
że w dobrą stronę myśl mą kierujesz
że to nie ja sobie dodam oddechu
lecz zrobi to dla mnie Szef wszystkich szefów.



niedziela, 2 listopada 2014

dzielenie samotności

samotność. ciagle odczuwalna. nie zawsze uświadomiona. jestem sama wobec mojej słabości, moich odczuć, przede wszystkim poczucia wartości. sama wobec moich strachów. wyobrażeń. 

samotność to nawet nie bycie samemu. bo ciągle ktoś jest i szepcze: jesteś sama. tak do niczego, że nikt z tobą nie chce przebywać. tak beznadziejna, że nawet zadań, do których cię stworzono nie umiesz wypełnić. 

samotność to kłamstwo. bo tak naprawdę zawsze jest On. większy od wszystkich frustracji, bólów, lęków. poznał je wszystkie. odrzucony, nierozumiany, wyśmiewany. zasmucony śmiercią przyjaciela, przerażony świadomością własnej śmierci. smak bólu poznał aż zbyt dokładnie. udręczony. lecz sam dał się gnębić. żebym ja mogła dziś wszystkie te samotności dzielić z Nim. 

aniele boży wierzyć daj
że On cierpieniem przywrócił raj
że ze mną jest w każdej samotności
bym kiedyś w tym raju mogła gościć
On smutkom i bólom sens nadaje
gdy tylko Jemu się je oddaje


sobota, 1 listopada 2014

złość miłość oślepia

świat w którym najważniejsze newsy to comming-out szefa wielkiej firmy i zdjęcia w strojach czy makijażach umarlaków. to nie jest moje miejsce. czuję, że nie pasuję, że moja natura się buntuje. nie mam miłości dla tych wszystkich, którzy dali się oszukać: marketingowi? mainstreamowi? uważam za głupców tych, którzy wchodzą w zabawianie się wizerunkami śmierci. którzy potrafią cieszyć się z tego, że na twarzach wymalowali sobie czy swoim dzieciom czaszki lub krwawiące rany. za dużo jest naprawdę umierających i krwawiących, by tak beztrosko, nazywając tylko zabawą wchodzić w wykrzywianie znaczeń. jednocześnie też każdą publiczną wypowiedz w negatywnym tonie na temat czy to halloween czy to comingoutu nazywa się od razu brakiem szacunku i pokory.
 ok, to nie świat cały ma być solą. i ta sól ma sie rozpuścić, zostawić smak i zniknąć. jednak nie mam jeszcze tyle odwagi by dać się zabić. zwłaszcza tym, którzy swoje wypowiedzi bezpośrednio wymierzają w mój kościół, mojego Boga, moje wartości, a sami jeszcze niedawno z tego kościoła, tego Boga i tych wartości korzystali, jakby to był automat z napojami. chciało im sie pić to wzięli, dziś wierzą, że tego nie potrzebują to wyliczają, że napoje za zimne, a automat za wielki i w przejściu przeszkadza. chcę mieć dla nich miłość, jestem słaba wobec własnej pokusy bycia mądrzejszą od nich. mam nadzieję, że kiedyś to wszystko mi się rozjaśni. 

aniele co od Boga
coś szepczesz też do pogan
i do mnie nie zapomnij
gdy trzeba mnie upomnij
bym zamiast sędzią była
z miłości cierpliwa. 



niedziela, 19 października 2014

optyka

pozostawić za sobą poczucie odrzucenia i niemałej krzywdy. nie zapamiętywać powtarzających się sytuacji, w ktorych czuję się traktowana jak małe, niewiele rozumiejące dziecko. nie analizować tysiąc razy czterech zdań wysłanych przez kogoś bliskiego, komu chciało się pomóc, a kto zareagował atakiem. akceptować upokorzenia ze strony tych, na których mi zależy. kochać ich takimi jakimi są. nie próbować oceniać ludzką miarą. wybaczać. 

aniele boży 
daj szczyptę pokory
bym mogła nie chować 
się za pozory



piątek, 19 września 2014

lek na lęk

no co? nic się nie zmienia. nie ma że hej i same wzloty, jest super i cudnie. bo gdyby tak było, byłoby za słodko. świat się wali pięć razy dziennie. doświadczenie własnej słabości, smutku i bezradności wobec sytuacji i relacji, przygniata z częstotliwością przynajmniej taką, jakbym była dorastającą nastolatką. to trochę frustrujące, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz mam być już fest matką polką, z przysłowiową parką. i jeszcze może byłoby to jakoś znośne, gdyby nie to, że nie są to typowe wahania nastrojów, związane ze zmianami w organizmie. przynajmniej już dawno przestały tak wyglądać. teraz już weszłam w fazę okropnego, permanentnego przestrachu. lęk o to co przyniesie dzień rozwiązania. lęk, który potwornie wiąże. ręce i umysł. odbiera zdolność do działania i racjonalnego myślenia. jest tylko wszechobecne a co jeśli...? naprzemienne z nie, nie dam rady, nie poradzę sobie. i te wszystkie super złote rady i pocieszenia. nic nie dają, jeszcze bardziej denerwują. wbijając się jak szpila w mózg. przypominają się w najmniej porządanym momencie. i odbierają resztki spokoju w końcówce dnia. albo wręcz w środku nocy. zamiast dać odpocząć, zasnąć to budzą i straszą, porównują z innymi. i nie dają się cieszyć cudzymi radościami. nowe dzieci, nowe drogi. nie cieszą. tak. jesienny sezon niecieszenia.

aniele boży
czas już położyć
głowę do spania
i nie narzekania 

lecz strachów dużo
co spokój burzą
proszę aniele
jest ich za wiele

oddam połowę
by skłonić głowę
choć chwilę odpocząć
i dzień móc rozpocząć










czwartek, 14 sierpnia 2014

namysł

zastanawiam się od 3 minut nad założeniem bloga typu jestem matką, a ponieważ to bardzo oryginalne, piszę ile moje dziecko zjadło obiadu lub jakimi zabawkami się bawi. dodałabym co trzeci akapit słowa montesoriański albo sensoryczny i pewnie miałabym miliardy czytelniczek (wybaczcie to uogólnienie, ale błagam, faceci, którzy czytają blogi parentingowe są chyba wciąż w mniejszości). pod każdym postem miałabym komentarze o treści: dzięki, zajrzyj do mnie czy jesteś super, nikt tak nie ujął jeszcze tej sprawy w tak wspaniały sposób. ewentualnie co jakiś czas wywołałabym burzę i budziłabym reakcje zbliżone raczej ku: do tej pory czytałam z zapartym tchem, ale jak możesz traktować swoje dziecko w ten sposób? jesteś zmęczona? weź się w garść dziewczyno, dziecko to największy dar, widać na niego nie zasługujesz. nie byłoby już mnie jako mnie, tylko dziś zjedliśmy, namalowaliśmy, poszliśmy, zrobiliśmy kupę, samodzielnie zjedliśmy kaszkę z bananami.
wiem. jestem niesprawiedliwa. wiele z przedstawicielek rodzicielskiej blogosfery, to jednak kreatywne i myślące istoty, które mają dystans do siebie i swojej roli. ale taka już jestem, że wydaję wyroki zanim jeszcze skończę przeglądanie materiału dowodowego. i chyba też dlatego, z góry, pomysł blogowania stricte jako matka zdecydowałam się odrzucić. temat wyśmiać, a blogerkami choć troszeczkę wzgardzić.

zastanowienie przyszło, ponieważ coraz bardziej upodabniam się do matki polki. ostatnio po chyba pół roku zakończyliśmy proces kupowania nowego wózka, zawsze w sklepach odzieżowych zatrzymuję się w działach dziecięcych, chodzę po raz kolejny do lekarzy częściej niż kiedykolwiek w życiu. mój brzuch rośnie po raz drugi, tym razem tylko brzuch i to bardzo powoli, ale jednak rośnie. ale chyba jednak kolejnego bloga zakładać nie będę. komu to potrzebne. piszę aby pisać. tego co piszę nie czyta więcej niż 5 osób. nie komentuje nikt. to pisanie jest naprawdę dla mnie. jest publiczne, bo mobilizuje mnie to do pomysłowego układania zdań, tak żeby nie odkrywać zbyt wielu wątków. by nie dać się rozpoznać tak do końca. a blogi rodzicielskie to chyba jedna z bardziej ekshibicjonistycznych przestrzeni internetu. a mój ekshibicjonizm jeszcze do tego nie dojrzał, by aż tak się rozwijać.

koniec zastanowień.

aniele boży
jak to będzie
kiedy młodzieży
w domu przybędzie


środa, 28 maja 2014

dołożyć starań do pisania

do pisania o tym jak to jest ładnie doprawdy, ostatnio mobilizuję się gdy czekają dedlajny pisania zleconego.
nie żeby nic się nie działo, bo dzieje się tyle co zawsze - ciągle coś. nie ma takiego dnia, żeby się nie wydawało, że doba za krótka. choć nie. dziś jest taki dzień. i godziny płyną tak strasznie powoli, a ja taka śpiąca i zmęczona. za oknem cały dzień deszcz, dziecku z nosa siąpi, w nocy sen był przerywany tak jak dawno nie. naprawdę, o 12.30 byłam pewna że już jest 15. ani wyjść, ani spotkać z nikim, bo dałam się tej myśli, że dziecko chore więc lepiej nikogo nie narażać. ale w końcu nie wytrzymałam i z domu wyszłam, pod pretekstem, że trzeba kupić coś tam. i już idąc w kaloszach, z dzieckiem w mikrokaloszach myślałam o tym, że dawno nie pisałam, a tu od razu osiem tekstów. i to na za 2 dni. no nic. trzeba pisać. dlatego dla rozgrzewki doprawdy ładnie.

jak już skończę pisać te marketingowe teksty, to może rozpiszę się bardziej co u mnie, albo może będę miała jakieś przemyślenia życiowe. tymczasem potrzebuję motywacji.

aniele boży
muszę dołożyć
największych starań
do słownych zmagań

więc proszę mocno
daj myśl pomocną
by wyszły zdania
z tego pisania

środa, 19 marca 2014

drogi opis

od kilku płyt sieją grozę, że ostatnia płyta, że więcej nie będzie, że koniec. a tu proszę, właśnie sobie piszę słuchając singla zapowiadającego kolejną ostatnią płytę coldplay. od lat, niezmiennie z wielką miłością.

i tak siedzę i piszę. nie to tutaj. piszę znowu pod dyktando. o tym i o tamtym. dzielę się też pracą, to fajne. choć się strasznie spinam. że ma być super. że świat się zmienił i że super się nie da. że płace niegodne, a po zastanowieniu okazuje się że w sumie, nawet spoko ta zapłata. spoko tematy, mimo że płytkie to jednak czegoś się człowiek dowie szykując tekst.

wkurza może, że pisało się o kulturze, teatry, kina, wystawy. ale przecież ja już się nauczyłam swojej kwestii - słucham? wystawy, sztuka? gardzę. to o czym mam pisać, o muzeach? dajcie spokój, bliższe mi dziś mimo wszystko zupki dla dzieci i mejkapowe triki, których nigdy nie opanowałam, a tu cera już nie taka młoda.

w końcu powrót do pisania, to jak zaczynać od nowa. czyli tekst po dwuletniej przerwie jest moim pierwszym tekstem. a komplet tekstów - pierwszym kompletem. umowa pierwszą umową (z nowym nazwiskiem). umowa jest o dzieło, co nadaje moim tekstom klasy - to nie zlepki liter, tylko dzieło. jak potop czy inne nad niemnem. nudne, toporne ale ktoś jest gotów za to zapłacić, takie wspaniałe.

wracam do coldplay, bo kolejny utwór wżera się w głowę. jak to się dzieje, że od tak dawna towarzyszą mi i zawsze są w temacie? zawsze się zgadza. jak wyrastam z gitarowych ballad to nagrywają płytę z orkiestrą, jak i to przestaje wystarczać to wpuszczają powiew nowości i elektryzują elektrycznością. i wciąż pozostają tak samo moi. pasują. czemu Wi. nie dzieli ze mną tego zachwytu? może dlatego, że ja jestem bardziej emocjonalna i przeżywam ich piosenki na poziomie serca poza poziomem uszu. może dlatego że między uszami a sercem u mnie biegnie struna która łaskocze serce, gdy jakiś piękny dźwięk wpada z przestrzeni. pewnie dlatego gdy usłyszałam, jak Wi. śpiewa postanowiłam zostać jego żoną. szkoda, że śpiewa mało i po cichu. ale wystarczy.

myślę, że poza dźwiękami też teksty przemawiają do mnie. nie wiem jak jest dziś, wszystko może się zmieniać, w końcu to szołbiznes. ale nie tak dawno chris zapewniał, że jego żona jest jego pierwszą kobietą, jest jej wierny, kocha, ma z nią dwójkę dzieci (jak na ten wspomniany szołbiznes to dwoje dzieci z jedną żoną, w dodatku aktorką, to niezły wyczyn). to pewnie też to, że gdzieś przyznał, że jest wierzący. w co dokładnie to nie doczytałam (między innymi ponoć wierzy w niejedzenie mięsa, dlatego to nie on jest moim mężem, bo ja bez mięsa bym długo nie pociągnęła), w każdym razie doceniam, że nie jest wojującym niewierzącym, z szabelką próbującym zwalczyć wszystkich, którzy wierzą bardziej niż wcale. jak to powiedziała Sue - ma plus.


aniele boży stróżu chrisa
dziękuję że tyle słów napisał
co w mojej się kotłują głowie
lecz sobie mówię że ich nie powiem

a dzięki niemu śpiewać je mogę
bo moją opisują drogę
i z Szefem dialog przypominają
do serca mojego wprost trafiają


niedziela, 16 marca 2014

data


przy okazji niedzieli, obchodziliśmy kilka uroczystości z minionego tygodnia. wszystkie miały miejsce w tym samym dniu - 89. urodziny K., babci Wiś i pierwsze urodziny T. czyli mojego chrześniaka. okazje bliskie sercu, wesołe, jak dodać do nich jeszcze rocznicę wyboru papieża, to wystarczyłoby żeby nazwać ten dzień obfitym w wydarzenia. ale pamiętam, że rok temu, poza narodzinami T. (swoją drogą niezwykłymi), urodzinami babci i wyborem Franciszka było jeszcze jedno, ważne wydarzenie. odszedł tata M., którego raz czy trzy razy w życiu minęłam wymieniając krótkie "dzień dobry". i mimo, że nie znałam, to to odejście było trudne. może ze względu na okoliczności w których ta wiadomość mnie zastała (szpitalna podłoga, na kilka dni przed operacją Ha.), a może dlatego, że zawsze w takich chwilach myślę o tych co zostają. pan C. już na miejscu. wędrówka skończona, teraz już wie, jaki sens był we wszystkich zmaganiach. pewnie już spacerował z samym Szefem i omawiali całe lata, które dziś już wydają mu się pewnie kropelką. już nie dłużą się godziny i dni. bo on już jest poza czasem, jest w pełni. 
ale ci co zostają, wciąż są ograniczeni czasem. im dłużą się godziny, które teraz płyną bez męża, taty czy dziadka tuż obok. przychodzą pytania, czemu tak szybko? czemu nagle? gdzie teraz jest, bo mimo wiary wątpliwość jest naturalna. i tę naturalną wątpliwość wykorzystuje Zły. sypie sól na ranę, która została po oderwaniu tak drogiej osoby i wmawia, że to niedobrze, że on odszedł. a jednak... po dłuższym zastanowieniu, podsumowaniu doświadczeń, może nawet cudów, Anioł Stróż się pochyla i szepcze - nie wątp. On już jest w Niebie. już jest mu tak dobrze, tak bezpiecznie, tak szczęśliwie, że to lepiej. że słodka i dobra Miłość teraz go otacza bez przerwy. już nie wdziera się wątpliwość, bo przed Obliczem to już chyba ma się pewność. tam przed Obliczem już nawet Stróż niepotrzebny, bo wiary strzeże sam Szef. i takiemu Stróżowi znalazłam zajęcie. 

13.03.2014
Aniele Boży stróżu Marka
co już w Nieba zakamarkach
spędza wieczne życie 
w boskim zachwycie

ty życie całe go znałeś
ja chyba nie znałam go wcale
a jednak smutek przychodzi
że sie tak szybko dla nieba urodził

to absurd że radosc mnie smuci
to z wiarą w niebo się kłóci
bo odejść to wejść w zycie wieczne
to życia etap konieczny

dlatego sie zwracam do ciebie
skoro pan Marek juz w niebie
to ty jego stróżu Aniele
pomagaj mi byc w kosciele

budź mego Aniola gdy zaśnie
gdy sie zapomina to wrzaśnij
podpowiedz mu jak ma stróżować 
a jak walczyć zamiast sie chować

mój Anioł jest świetny lecz młody
a Zły wciąż podklada mu kłody 
i czasem pomylić sie może 
wiec moze ty nam pomożesz?

bo Marek od roku jest w Niebie 
już nie jest w tak wielkiej potrzebie
bo on juz osiągnął cel drogi
nie musi juz patrzeć pod nogi

piątek, 28 lutego 2014

jeszcze nie wszyscy

dziś urodziny miłej dziewczynki T., starszej koleżanki H.

rozmyślam nad macierzyństwem. odkąd mam córkę, urodziny są dla mnie czymś więcej niż tylko kolejnym numerkiem przy wieku. urodziny dziecka, to pamiątka. oddania całej swojej siły komuś bezbronnemu. zwłaszcza, jeśli uda się poród zachować bez zbędnej medykalizacji i nie są konieczne zabiegi ratujące życie, takie jak cesarskie cięcie. wtedy można mówić o nadludzkim wysiłku, całej masie bólu, czasem zniechęcenia, bezsilności. poczucia braku wpływu. poczucia samotności. oczywiście mówię o własnym doświadczeniu, choć sama nie byłam. ale czułam, że nikt za mnie nie urodzi. czułam jak bardzo jestem samotna w bólu i cierpieniu. i skupiałam się strasznie na sobie i swoich odczuciach. być może, kiedy skupia się na dziecku to przyjmowanie bólu staje się prostsze. mam nadzieję. bo chciałabym kiedyś jeszcze mieć dzieci, nie poprzestać na H. tylko dlatego, że tak bardzo bolało i tyle było przygód. myślę, że przygotowane dla nas dzieci mają prawo, by potraktować je jako warte tego wysiłku, a nie uznać, że nie mam siły i ochoty więc zrezygnuję. tak sobie to wyobrażam, że tego typu podejmowanie decyzji przez ludzi nie widzących w dzieciach żadnej wartości wygląda. oczywiście mam nadzieję, że jakieś dzieci dla nas są naszykowane i czekają na odpowiedni moment. oczywiście w rozrachunku niebieskim, bo po ludzku nie ma odpowiedniego momentu. zawsze jest za mało, za trudno, za ciasno, nie dokończone, niewygodne itd.

ludzki plan mam taki, że chciałabym być mamą wielu dzieci. jak się teraz zastanawiam, to po upływie ponad półtora roku, znów wróciła myśl o szóstce. tuż po porodzie nie chciałam mieć ani jednego więcej, ale to kwestia chyba modlitwy i tęsknoty. tak, myślę że to dobre słowo. tęsknie za tymi dziećmi których jeszcze nie poznałam. patrzę na H. jak się zmienia, ile już umie, jak dużo mówi i jestem tak szczęśliwa, że akurat ja mam możliwość widzieć te zmiany. i coś mi mówi, że jeszcze nie jesteśmy wszyscy w naszym domu. że jeszcze trochę takich zmieniających się maluchów będziemy z panem Wi. wychowywać w naszej rodzinie.

cztery lata temu szczęśliwie okazał się odpowiedni czas na narodziny T. i już dziewięć miesięcy wcześniej pewien anioł dostał swoją posadę. i dzisiejszy list, adresuję do niego. 


Aniele Boży stróżu Tosi

nie daj się zbyt długo prosić
strzeż jej dalej na wesoło
lataj nad nią wszędzie w koło
nad zabawą nad rowerem
nad bieganiem nad spacerem
bądź tuż nad nią gdy coś zbroi
niech przepraszać sie nie boi
bądź tuż obok gdy sie śmieje
bądź po prostu przyjacielem
prowadź aż pod nieba bramy
nigdy nie daj czuć się samej
niech wie dobrze że tam w górze
zawsze ma Anioła Stróża

piątek, 13 grudnia 2013

przejście do życia

człowiek, kiedy umiera podobno często wygląda jakby po prostu zasypiał. nie wiem jak wyglądała B. w chwili swojego odejścia. w pamięci zostanie mi jako miła starsza pani, z krótko ostrzyżonymi włosami, ubrana w długą spodnicę i sweter. Szef postawił nas w jednym momencie obok siebie. dostałam ją w prezencie. popatrz, to jest pokolenie twoich rodziców, no, nieco starsza, możesz mieć z nią relacje. dlaczego nie mialabyś mieć jej ze swoją mamą? pełna ufności, wiary w dobro, z radością korzystająca z technicznych nowinek. nie wiem czy bała się odchodzić, ani czy długo chorowała. wierzę, że już jest u celu. już odpoczywa. już wie, o co w tym wszystkim chodzi. już doświadcza i widzi to w co ja staram się codziennie wierzyć. już jest otulona Miłością. 

myślę o tym i jestem wdzięczna. jakiś czas temu w czasie pogrzebu, na którym miałam okazję być J. powiedział że te wydarzenia są dla nas niezwykle cenne, bo pokazują nam co tak naprawdę jest ważne. i faktycznie tak jest. nie chodzi o to w życiu, żeby się najeść, żeby było prosto, łatwo, przyjemnie. mimo, że tak mi sie czasem wydaje na skutek oszustw, którymi daję się omamić. tu chodzi o coś więcej. chodzi o to by przyjąć, że Ktoś mnie kocha, pozwolić by ta Miłość rozlała się we mnie. by przepełniła mnie całą tak, że zacznie się przelewać na innych. i zupełnie przestanie być istotne czy się wyspałam, czy mam się w co ubrać albo czy wszyscy już zrobili to czego oczekiwałam. wtedy życie będzie pełne.

dziś proszę krótko boży aniele
przyjmijcie B. w niebieskim kościele
szybko zanieście przed Szefa tron
niech u jego stóp ma teraz swój dom

poniedziałek, 9 grudnia 2013

cierpienie cementuje i weryfikuje

jeleń gotowy. motywacja spadła. wzrósł dół. coraz bardziej mi się nie chce. to przez zmęczenie. bo wbrew moim przemyśleniom, argumentom, osobistym chceniom przywrócono mi status osoby pobierającej nauki. trzymam to we względnej tajemnicy. tzn wszyscy wiedzą, ale nie pozwalam o tym rozmawiać. sama tez nie podejmuję tematu, z nikim, nigdzie, nawet tu. dziś jest wyjątek, bo nie mogę dojść do siebie. jedna z osób, które przekazują mi wiedzę, zaintrygowała mnie niezwykle, ponieważ odbyliśmy w trakcie przerwy rozmowę. takie tam, a dlaczego pani dopiero teraz do nas dołączyła? niby nic, ale wypłynęła ta opowieść o początkach Ha., która jest podporą całego mojego obecnego zaufania do Szefa. strasznie się wzbraniałam, żeby nie wypłynął mój system wartości, moje względy dla świętego Ducha. powiedziałam tylko, że takie przeżycie weryfikuje poglądy i spojrzenie na ludzkie życie. zaintrygowała mnie reakcja tego człowieka. poczułam, jakby myślał tak samo. przytaknął mi, zasępił się po czym zapytał takie doświadczenie chyba cementuje, co? przyznałam, że owszem, że przeżywane w samotności pewnie mogłyby zabić, ale jeśli ma się z kim dzielić trud, cierpienie to jest może nie łatwiej, ale jakoś znośniej. znów mój rozmówca się zasępił, powiedział, że podziwia i kiedy powiedziałam, że z dystansu może faktycznie to wygląda jak na jakieś wielkie osiągnięcie, że się przez to przeszło ale kiedy się w tym jest, kiedy to trwa to nie ma kiedy myśleć, że to jest coś nie do przejścia, tylko się przez to przez to przechodzi. i że gdyby tego nie było wszystkiego, gdyby nie było cierpienia to ani nikt nikogo by nie potrzebował ani nie bylibyśmy tym kim jesteśmy. znów się ze mną zgodził, myślę, że nie tak grzecznościowo, tylko faktycznie zrozumiał o co mi chodzi i uznał że tak jest, lub tak zawsze myślał.

czemu mnie to tak zainteresowało? ano dlatego, że wcześniej uznałam, że jest bananowym bufonem. człowiekiem bez problemów, który ucząc w prywatnej uczelni i pracując poza tym w dobrze opłacanym zawodzie na pewno jest płytki. a w czasie tej rozmowy zauważyłam, że też ma na pewno na koncie jakieś przeżycia. i chwilę później dowiedziałam się, że przez kilka miesięcy na skutek jakiegoś wypadku nic nie widział i żył w ciemnościach. a kiedy wróciłam do domu, poszperałam w sieci i dowiedziałam się że w jego życiu jest mnóstwo dobra, sukcesów, oznak wspaniałego charakteru ale i ogrom cierpienia, prześladowania, śmierci, zadanej komuś z najbliższej rodziny. to dopiero musi weryfikować poglądy. ten człowiek na pewno wie, co to znaczy przejść przez trudy. mam nadzieję, że miał z kim je dzielić i nie był w nich sam. i że to wszystko w jakiś sposób doprowadzi do spotkania z Szefem. a może to zrozumienie, którego miałam wrażenie wypływało stąd, że już z Nim to przeżywał. mam nadzieję.

może dla tej jednej rozmowy potrzebne było to całe zamieszanie. moja niezgoda na to nie znaczy, że nie będzie z mojego powrotu żadnego dobra. tak myślę. 

aniele boży mam tak sobie marzę
by móc zrozumieć choć trochę zdarzeń
by móc zapytać choć raz jeden jeszcze
o te przeżycia od których mam dreszcze
choć to nie moje są doświadczenia
to wciąż potrzebuję ich zrozumienia
i takiej pewności że Szef w tym był z nimi
tak jak od jest zawsze z cierpiącymi
a może mam mówić że byłeś tam Boże
choć mnie mówienie najbardziej zatrważa
mówić że w moim byłeś cierpieniu
że jesteś w każdym wydarzeniu
że nigdy dzieł swoich nie zostawiasz
jesteś gdy śmieją się i gdy ktoś ból zadał
i to co zrozumieć najtrudniej chyba
ze kochasz choć po ludzku tego nie widać
bo miłość ta której okiem szukamy
jest inna niż to co od Ciebie mamy
Twoja jest wieczna wykracza za rozum
i w krzyżu mówi kocham cię zrozum





piątek, 6 grudnia 2013

rezygnacja jako czysty zysk

chwilowa rezygnacja z dobrodziejstwa internetu - fejsbuka - przyniosła mi więcej niż się spodziewałam. otóż, spod warstwy matki-Polki, która na nic nigdy nie ma czasu, chodzi po domu, ciągle sprząta i ma wieczny bałagan, nagle wylazła matka artystka, matka kreatywna, kobieta więcej myśląca niż działająca odruchami, żona gotująca nieco inny obiad od trzystu poprzednich. nie, nie chodzi o to, że matka-Polka to coś złego. raczej tylko ta jedna jej cecha - na nic nigdy nie ma czasu - sprawiała, że czułam się tą rolą już zmęczona. ale, wystarczyło kilka dni pozornie niewielkiej zmiany. no bo co może wnieść unikanie jednej jedynej strony w internecie? jest przecież tyle innych, które można stosować jako zamiennik, zwłaszcza, że fb już się przejadł i może nawet warto byłoby poszukać świeżego powiewu gdzieś indziej. no ale siła przyzwyczajenia i człowiek nie rusza tyłka z wygodnego ciepełka. swoje braki towarzyskie można załatwić paroma słowami na fb-czacie. zamiast słać wkurzającego smsa do koleżanki: co słychać? wystarczy wejść na jej oś czasu i już wiadomo. zdjęcia, statusy, linki. cały dzień można się dowiadywać co kogo bawi, czego się słucha, o czym się mówi na mieście, nie wystawiając nawet nosa za drzwi. no, można. tylko po co? po co mi milion zdjęć kogoś, do kogo się nawet nie odezwałam przez ostatni rok? nawet moje fobie społeczne nie usprawiedliwiają rozwiązania niektórych znajomości.
no, ale nie o tym miało być. miało być o rezygnacji. po co to w ogóle?
wymyśliłam sobie, że w tym roku adwent biorę na poważnie. bo takie bycie katolikiem od święta przestało mnie interesować już 10 lat temu, ale wciąż, mimo zewnętrznego zaangażowania, w środku takim właśnie katolikiem się czuję. taki bazar trochę, zachowam pozory, nie będę opuszczać niedzielnej mszy, poświęcę koszyczek, nawet pójdę na procesję, jak jakiś większy kłopot zdrowotny to to wszystko zagra na moją korzyść - Panie Boże, jestem taka pobożna, Ty mi teraz pomóż, płacę dziesiątką różańca. a ja chcę inaczej. chcę tak jak obiecali mi to ci od, których usłyszałam właśnie tę nowinę, że Kościół to Ukochana Szefa. ale że Kościół to ludzie. nie tylko starsze panie, zakonnice, zakonnicy i księża, ale też ja, wtedy nastolatka. to wspólnie przeżywający tę miłość z nieba facet po czterdziestce, kobieta na zakręcie, wdowa po przejściach, dziedziczka na włościach i trzeźwiejący alkoholik. razem. nie dzielący się na lepszego i gorszego. także, tak jak ci, którzy mi to wszystko przedstawili i obiecali, chcę znów zawalczyć o relację z Szefem. stąd przeżywany na serio czas adwentu. nie czekolada. może dlatego, że zima bez czekolady to tortura, i zamiast umocnienia wiary wzbudza same najgorsze przekleństwa. a może dlatego, że przeżywanie postanowień adwentowych na poziomie słodyczy trąci mi tym katolicyzmem siedmiolatki. tu chodzi o coś więcej niż zwykłe odebranie sobie czegoś. chodzi o zmaganie, które ma coś przynieść. a to co może przynieść rezygnacja z cukierków to tylko gubienie kilogramów, a ja już mam ich za mało. moje zmaganie polega na tym, że odbieram sobie pole do porównywania się z tymi, którzy na fb chwalą się imprezami, magistrami, ciuchami, koncertami. odbieram sobie samej pole do chwalenia się swoimi wypiekami, zdjęciami, wyczynami  i minami mojej córki, innymi cudami pod którymi liczę lajki. na przykład takim cudem czasem jest wymuskany komentarz, odpowiednio zgryźliwy lub zabawny. potem sprawdza się kto kolejny to polubił, a pycha rośnie. i rozwala tę całą świętą, katolicką relację. i z Szefem i z resztą świata. chwalić się lubię, i już widzę, jak kombinuję jak tu wpleść te wszystkie moje cudeńka, które zrobiłam w czasie, wcześniej traconym na fejsie. choć, tutaj prawie nikt nie zagląda, więc może pochwalę się dla samej siebie, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że warto podjąć zmaganie. że przynosi to naprawdę upragnione korzyści.
po pierwsze czas na gadki z Szefem. nie ukrywam, gadam z Nim dużo, zwierzam się, proszę o wiele, rozmawiam częściej niż wiele znanych mi osób. nie mam ustalonych godzin, ołtarzyka do pacierza. jak mam sprawę, to tak jak stoję, z rękami uwalanymi mięsem w czasie robienia obiadu, na spacerze, stojąc na światłach, czy leżąc w wannie. może ktoś powie - to niegodnie tak. może niegodnie. ale wtedy zwykle jest to szczere. w każdym razie, raczej nie zbiera mi się na gadki kiedy przeglądam facebooka czy inne strony. no chyba, że tylko westchnę widzisz i nie grzmisz?. a odkąd podjęłam wyzwanie, tego czasu nie tracę, i w tym czasie wzdycham częściej. na wiele tematów wzdycham.
po drugie, ponieważ nie zrezygnowałam z całego internetu, wyszukuję na różnych blogach pomysłów na udekorowanie świąteczne domu. ale tylko jakieś bardzo proste, bo plastyczka ze mnie żadna. tak trafiłam tutaj i zrobiłam kartonową gitarę jako prezent na mikołajki dla Ha. oraz najprostsze na świecie całym choinki z kartonu. jutro planuję zrobić jeszcze kartonowego jelenia którego powieszę na ścianie jako trofeum, na sam koniec adwentu.
po trzecie mam czas by dbać o dom i widzę po raz kolejny jaką sprawia mi to frajdę. zrobiłam sobie nawet dizajnerski plan tygodniowych porządków, żeby do świątecznego stołu móc zasiąść świeża i wypoczęta, zamiast wypluta po wielogodzinnym szorowaniu domu.
po czwarte mamy początek grudnia, a ja mam dokładną listę drobiazgów i większych drobiazgów jakimi uraczymy rodzinę z okazji gwiazdki. nie-na-wi-dzę kupowania prezentów dzień przed wigilią a od kilku lat robimy to dokładnie tego dnia, lub ewentualnie w samą wigilię. w tym roku mam nadzieję, że panowie kurierzy pomogą nam by wyglądało to inaczej.
i wreszcie, po piąte, choć może powinno to być jako drugie, zaraz po czasie na gadki z Szefostwem - mam zyliard czasu na spokojne, niewymuszone gadki z Ha., czytanie książeczek, rzucanie w siebie kawałkami kartek, rysowanie, przytulanie, łaskotanie... to wszystko co zawsze było super, ale przy złym dobraniu proporcji gdzieś zanikało. cały urok mojego bycia w domu brał w łeb, bo przeszkadzało mi to w... no właśnie. w niczym. w traceniu czasu. a teraz? jasne, jak piszę tekst na bloga, to mnie denerwowało 3 godziny temu, że nie mogę dokończyć przy pierwszym podejściu. ale jeśli wkurzam się bo nie mogę przeczytać czyjegoś komentarza? no błagam. jest róznica.

różnicę widać w całości. i za tę całość dziękuję.

aniele boży pilnuj mnie
któryś dzień już zmagam się
trudność rośnie z każdym dniem
ale nie chcę poddać się

przy okazji patrzę w siebie
co odciąga mnie od ciebie
Szefie widzisz, chcę być w niebie
nie opuszczaj mnie w potrzebie

tego nieba też poproszę
tu na ziemi - daj po trosze
bym już tutaj je smakować
mogła i innym darować










sobota, 16 listopada 2013

jubileusze

nie te lata. choć rozum i wola mówią: bawimy się!, to ciało wzywa: idź spać. 
zastanawiam się, kiedy minął ten czas. nagle zmiana - osiemnastki się skończyły, rozpoczęła się era 30-leci. sama do trzydziestki mam jeszcze pięć lat, więc zasadniczo nie mam jeszcze co wchodzić w gdybanie jak to jest i czy to taka sama fikcyjna granica, jak ta owiana tajemnicą osiemnastka. każdy czekał na ten konkretny wiek, a kiedy on nadszedł nic się nie zmieniło. ot, kolejne urodziny. 
przypomniała mi się taka rozmowa, z panem Wi. o dorosłości. doszliśmy do wniosku, że mimo dziecięcych wyobrażeń, że nagle któregoś dnia wszystko sie zmieni i bedziemy dorośli, ten dzień nie przychodzi. można mieć dzieci i wciąż być dzieckiem. ta cała dorosłość to kwestia brania odpowiedzialności. ale z zewnątrz nic się nie zmienia. 
i pewnie tak też sprawa ma się z trzydziestymi urodzinami. wszystkiego najlepszego Sue.

aniele boży stróżu Sue
ucz ją niebo widzieć tu
miłości w familii daj moc
a zimą otulaj ją w koc

niech w rytmie jej codzienności
sam Szef będzie stałym gościem
by gdyby się smucić zachciala
Szef mówił - "dasz radę, mała!"

a gdyby się Sue staro czuła
niech się zbyt nie rozczula 
wszak ty jesteś starszy aniele
i to o wiele. 










sobota, 26 października 2013

zmiana optyki

jak łatwo jest osądzić. wydać wyrok bez procesu. wydać i wykonać. mordować słowami, bić oszczerstwami. więzić prawdę o człowieku we własnych wyobrażeniach o nim. każdy, niezależnie od tego kim jest dziś, co teraz robi, ma swoją historię. jakieś zamierzchłe fakty z przeszłości, których zwykle nie znamy, a które niejednokrotnie determinują ich teraźniejszość. doświadczenia, które wpływają na ich zachowania, podejście do drugiego człowieka.
ja mam na koncie sporo wykonanych wyroków. ale jeden dziś nie daje mi spokoju. i choć pisałam ten post przez godzinę, kciukiem za pomocą aplikacji w telefonie i niechcący nie zapisawszy skasowałam, siedzę teraz i próbuję przywołać tę opowieść na nowo.
wyrok wykonałam na pani słonecznej. niech to będzie jej pseudonim. pragnę dziś ją przeprosić, ale nie mam jeszcze tyle odwagi, by podać jej prawdziwe nazwisko. boję się, że gdy tu trafi, zupełnym przypadkiem, przeczyta swoje nazwisko, skojarzy historię. a ja nie mam tyle pokory w tej chwili, by prosić ją o wybaczenie.
pani słoneczna, była jedną z wielu osób, wykładających na moich studiach. zajęcia z nią mieliśmy przez rok, jeśli mnie pamięć nie myli to dwa razy w tygodniu. więc spotkań było dużo. nie były to wykłady, raczej żywe zajęcia, dużo się mówiło, pisało, czytało własnych prac. od samego początku wyczuwałam jej sympatię do mnie, do tego jak pisałam. nieodwzajemnioną. aparycja pani słonecznej i jej ogólna opinia wśród grupy, sprawiały że nie miałam ochoty, na bycie kojarzoną jako jej ulubienica. dlatego choć często prosiła o moje wypowiedzi, czytałam je zawsze z wielką łaską, od niechcenia, zaczęłam przychodzić spóźniona lub wychodzić przed końcem. ponieważ w grupie było kilka świetnie piszących osób, o wiele pilniejszych ode mnie, systematycznych, słownych, terminowych, pani słoneczna dość szybko zmieniła pupila i wreszcie byłam wolna. jednak przy zaliczeniu, odbywającym się w tygodniu przed moim ślubem, okazało się, że mam problem. byłam umówiona, że zaliczenie roku umożliwi mi jedna napisana nowa praca, a resztę załatwią przyniesione przeze mnie, drukowane już w prasie moje artykuły. tymczasem, okoliczności się zmieniły. przyniesiony przeze mnie świeżo napisany tekst, na podany przez panią słoneczną dokładny temat, okazał się dotyczyć zupełnie nieciekawych rzeczy. A teksty już drukowane? po cóż jej makulatura? no co za baba. truje mi tu przed samym ślubem. proszę przynieść cztery teksty, za tydzień. osobiście. cudownie. tylko że nie ma takiej opcji. już czekały na nas bilety na nasz miodowy miesiąc. podczas wyjazdu wysyłałam teksty po omacku, zupełnie nie wiedząc, czy trafię w gusta, i próbowałam dostarczyć je mailem. to znaczy wysyłałam, po kilka razy, ponieważ dostawałam odpowiedzi, że ponieważ nie stawiłam się osobiście rok mam niezaliczony. atakowałam, co raz mniej kulturalnie, uciekając się do metod naprawdę ryzykownych, by w końcu odczytać maila: wystawiam pani ocenę dostateczną, tylko dlatego, że nie chcę mieć z panią do czynienia w sesji wrześniowej. pomyślałam, a kijek jej w oko. należała mi się piątka, a nie trója głupia babo. morderstwo. w afekcie. popsuła mi humor, więc ją zwyzywam. ulżę sobie. wyżalę się światu jaka to ja nieszczęśliwa. świat mówi - masz rację, co za upierdliwa kobieta. przy takim opisie sprawy? może się tak wydawać. po prostu wkurzająca baba, która mści się, że nie byłam taka miła dla niej jak ona dla mnie na początku roku. ot co. tak to wygląda w mojej opowieści. pewnie nieco ubarwionej momentami, przez emocjonalny stosunek do sprawy.
to czemu nie daje mi to spokoju? czemu piszę w nocy, próbując czyścić swoje sumienie przeprosinami, które pewnie nigdy do niej nie trafią?
bo dowiedziałam się dziś przypadkiem, o niebagatelnym fakcie, z życia pani słonecznej. z samych jego początków. czytając artykuł o zbrodniach władz PRL, trafiłam na informację, że gdy pani słoneczna się rodziła, jej ojciec był już więziony na Rakowieckiej. zamordowany przez aparat bezpieczeństwa przez wiele lat poszukiwany przez rodzinę, by chociaż mogli godnie go pożegnać, pochować. jedyne, co udało się w tamtych czasach ustalić, to to, że jak wielu innych, spoczywa na tak zwanej Łączce, gdzie matka małej pani słonecznej ustawiła symbolicznie krzyż. by mieć miejsce, do którego ich córka, będzie mogła przyjść i zapalić znicz, uczcić pamięć ojca. którego nigdy nie poznała.
nie znam jej życia. wiem tylko, czym się zajmuje. jednak nie sądzę, by fakt bycia córką zamordowanego w PRL-owskim więzieniu Polaka patrioty, mógł nie odbić się echem na jej późniejszych losach. na tym jak patrzyła na ludzi, na władze. jak dorastając w Polsce Ludowej patrzyła na swoich kolegów. jak podejmując pracę patrzyła na swoich przełożonych. wreszcie jak podchodziła do swojej pracy ze studentami. być może moja sprawa nie miała żadnego związku z jej przeszłością. a może w dniu, w którym mnie egzaminowała pokłóciła się z kimś i sprawa jej dzieciństwa nie ma tu nic do rzeczy. niemniej jednak, to nowe spojrzenie na tę kobietę, pozwoliło mi dziś napisać o moich wyrokach. być może przez to, co opowiadałam na korytarzu, jak mnie denerwuje, zamknęło czyjeś serce na nią. może to jak opowiadałam tę historię o moim zaliczeniu, wpłynęło na zwielokrotnienie wyroku na pani słonecznej - złośliwe babsko - tak ją odbierają pewnie wszystkie osoby którym o niej opowiadałam. mam nadzieje, że czytający ten dzisiejszy tekst, doczytają go do końca i powstrzymają się od miażdżącej panią słoneczną decyzji o wyroku. jeśli chodzi o mnie, być może, jeśli zdobędę się na odrobinę pokory, by przyznać i przed samą panią słoneczną, że tak źle ją potraktowałam, uda mi się z nią skontaktować. lub przynajmniej zapisać tu jej pełne prawdziwe imię i nazwisko. dziś jeszcze brak mi pokory i odwagi.

aniele boży
tak trudno się korzyć
przed drugim zranionym
upokorzonym

proś Szefa o łaskę
niech da mi odwagę
bym zrzuciła maskę
skończyła złą sagę



czwartek, 24 października 2013

jeszcze późno czy już wcześnie

późne wstawanie mi nie służy, choć bardzo je lubię. wylegiwanie się w łóżku, łapanie jeszcze tylko kilku minut. a jednak wpływa to na całą rodzinę. jeśli przedłużam poranek do południa, automatycznie przestawiam też małą Ha., która śpi dokładnie wtedy kiedy ja przez to ona nie ma drzemki w dzień, a wieczorem pada dopiero bliżej północy. nie wiem na ile to prawda z tym, że dzieci w nocy rosną, ale w legendę o tym, że najbardziej wartościowy jest sen przed północą ze względu na syntezy melatoniny czy czegośtam - od niedawna zupełnie szczerze wierzę. dlatego po raz kolejny, idąc spać po 2, uroczyście obiecuję, że jutro wcześniej wstanę i wcześniej pójdę spać. 

aniele boży nocny stróżu
daj mi snów pięknych dużo 
lecz w porze wschodu gdy niebo w różu
niech sny planu dnia mi nie burzą

bo plan mam wspaniały na dzień od rana
więc muszę dziś sny swe przyspieszyć
gdy słońce wzejdzie już będę wyspana
a mąż mój tym będzie się cieszyć


wtorek, 8 października 2013

brak słów

nie mogę od kilku dni nic napisać. choć bardzo chcę. pustka jakaś słowna. nie żebym nie miała o czym. mam. może za dużo? dużo dostaję, jak zawsze. czuję się obdarowana jak dzieciak w urodziny, który dostał masę prezentów, ale jeszcze nie wie do czego służą, albo jak się nimi bawić. chciałby się już pochwalić każdym przed kolegami z podwórka, ale jak tu sie chwalić, skoro nawet nie wie jak działają? ma przeczucie, że powinien sie nimi cieszyć, więc śmieje sie i dziękuje cioci i wujkowi, ma nadzieję, że już za chwile wszystko przetestuje i będzie mógł w pełni to wykorzystać. ale póki co, myśli co powie podworkowym kumplom. i nie wie jak ubrać w słowa.

aniele z nieba
słów mi potrzeba
by opisać chwile
gdy działo się tyle
bo dostałam tyle
że czoła chylę
i chętnie opowiem
co siedzi w mej głowie

czwartek, 12 września 2013

proste słowa

"nie szukaj tego, co jest zbyt ciężkie, ani nie badaj tego, co jest zbyt trudne dla ciebie". już 2200 lat temu zostały napisane słowa, które dziś tak mocno do mnie przemówiły. tak wielkie dobro, jakie okazuje mi Szef, sprawia, że czuję się aż nieco zakłopotana. czułość, zaufanie, wiara we mnie mimo mojej niewiary. i ta nieprzerwana opieka. "wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was." to zapewnienie. ta niemalże namacalna obecność w odpowiedziach na pytania. ta zdumiewająca miłość. niewytłumaczalne zainteresowanie takim pyłem. kim jestem, że o mnie pamiętasz? kim jestem, że troszczysz się o mnie? tak dobrze, że zbliża się czas początku, kiedy można wyruszyć po nowe słowa. po kolejne zapewnienia i przypomnienia. po nowe serce. nową jakość.

kilka lat temu, w czasie takiego słuchania poznałam mojego męża. to był dopiero początek wspaniałej opowieści, która niby zasuwa jak szalona, a jednak w ogólnym rozrachunku płynie powoli, dając czas na refleksję. nad dobrem, które tej historii od początku towarzyszy. spokojnie pozwala przyglądać się sobie nawzajem. naszej córce, która choć jeszcze mała, swojej historii ma więcej do opowiedzenia niż niejeden starzec. naszym rodzinom, które coraz bardziej poznajemy. znajomym, którzy na naszych oczach przeżywają podobne etapy swojego życia, które my mamy już za sobą. to wszystko łączy się w przedziwną mozaikę. gdyby nie te proste słowa, wplecione między poszczególne obrazy i zdarzenia, ta mozaika byłaby zupełnie bez sensu. proste słowa życia, nadają jej sens.

ty wiesz o tym boży aniele
że słów nie potrzeba za wiele
czasem wystarczą dwa zdania
by ująć sens kochania

a słowo gdy w ciało obrasta
w miłości pomaga mi wzrastać
mówi: bezbronny oddaję się tobie
nic ci nie zrobię

jak kochać drugiego mnie uczy
jak pychy własnej nie tuczyć
a kiedy brakuje ducha
wystarczy słuchać

piątek, 6 września 2013

ploteczki

rozmowy. rozmowy są różne, ale od czego by się nie zaczęły, kończą się na wymienianiu informacji o wspólnych lub niewspólnych znajomych, a czasem nawet o ludziach których w ogóle nie znamy, ale czujemy się dobrze myśląc że coś o nich wiemy.

takim wstępem chciałam wejść na temat, który nurtuje mnie od jakiegoś czasu. plotkarstwo. niejaki Papież Franciszek kilka miesięcy temu powiedział czy napisał, że nie należy plotkować i że obmawianie ludzi jest też bardzo złe i nie wolno i łapki przy sobie, nie tykać tych spraw. pomyślałam sobie, o czym ja tak naprawdę rozmawiam.
zacznijmy od tego, że rozmawiać, nie znoszę. ludzie mnie stresują. czuję się zawsze tak, jakbym musiała walczyć o ich uwagę, szacunek i względy. tak było zawsze i znalezienie tego jedynego, wbrew moim oczekiwaniom nie zmieniło niczego w tej kwestii. nie jestem specjalistką w żadnej materii do takiego stopnia, by na jakiś konkretny temat prowadzić kwieciste konwersacje. za to mam niezłą pamięć do zdarzeń, o których słyszę od innych. dlatego czułam się pewnie, kiedy mogłam się wiedzą o tych zdarzeniach podzielić w towarzystwie. rzadko kiedy czułam by było to nie na miejscu, nie zdradzałam bowiem żadnych tajemnic, starałam się omijać te fragmenty, których ujawnienie mogłoby przynieść komuś szkodę. i czułam się świetnie. nikomu nic złego, a ja błyszczę, będąc cennym informatorem w towarzystwie.

i przyszła mi do głowy dziś taka myśl, czy gdybym nie plotkowała, tzn nie pytała o jakieś potencjalne interesujące dla innych rzeczy moich rozmówców, to czy bardzo ucierpiałoby na tym moje jestestwo. bo przecież, choć tych rozmów nie lubię, to mam kilka osób z którymi konwersuję, wymieniam wiadomości, pytam co słychać. wiadomo. każdy ma. chyba nic by mi się nie stało. zobaczyłabym, czy mam coś innego do powiedzenia. własne zdanie na różne tematy. musiałabym zająć się czytaniem prasy, zgłębianiem wiedzy ogólnej. i chyba to jest mi w tym momencie życia bardzo potrzebne. oderwać się od cudzego życia i żyć własnym. uporządkować je na początek i pozbyć się tego, co zawadza w drodze wzwyż. a przyziemne ploteczki, choć na moment ubarwiają tę drogę, to ściągają z niej w złym kierunku. tak sądzę dziś.

aniele boży mam plotek dość
plotki za bardzo dają w kość
i budzą często głupią złość
bo plotkarz to nie jest fajny gość

środa, 4 września 2013

in vino veritas

szaleństwo. każdy wie lepiej. co dobre dla mnie. ja wiem lepiej, co dobre dla innych. pewnie dlatego mnie to tak denerwuje. jestem taka sama. nie powinnam. a może właśnie to mnie denerwuje, że powinnam być kimś kim nie jestem. mimo, że tak naprawdę nie powinnam być nikim innym. kim dziś jestem? kim będę później? pytania, na które odpowiedzi zwykle szuka się w wieku lat nastu, wracają dziś ze zdwojoną siłą. a dziś mam lat dwadzieścia pięć i prawie miesiąc. 25. brzmi od razu jak ćwierć. czy to znaczy, że będę żyć te klasyczne sto lat? a skoro tak, to czy rzeczywiście minęła już jedna czwarta mojego życia? to co miałam, co mam do tej pory jest dobre. dostałam od Szefa dość dużo, jak na czasy kryzysu. całkiem dużo pewności, sporo radości, dobrych spotkań. nie powinnam narzekać. ale właśnie. "powinnam" i "nie powinnam" to te kwestie, które doprowadzają mnie do szaleństwa. do tej bezsilnej wściekłości. generują rozczarowania - innych i moje nade mną. spełnianie ludzkich oczekiwań. obiecywanie, że od dziś to już się zmieni, to poprawi, a tamto zupełnie już zniknie. wieczne  dylematy, czy dobrze coś robię, czy powi... no właśnie. wszędzie. zawsze wkrada się powinność. a zaraz potem zastępuje ją winność i wina razem z jej poczuciem. doskonałe słowne zestawienie. a może powinnam czuć się winna?

aniele boży powinności
przekaż jej niech u mnie nie gości
niech razem z poczuciem winy
odejdzie do innej krainy

bo mnie te wizyty nie bawią
wciąż czuję jak obie mnie trawią
jak smutek z nimi przychodzi
a to rodzinie mej szkodzi

a jeśli mój drogi aniele
potrzeba bym win czuła wiele
niech będą to wina nie winy
z radością płynącej krainy



wtorek, 30 lipca 2013

rozmyślania - rozmyślenia

wcześniej się rozmyśliłam, kiedy zaczęłam pisać ten post.
i już nie zostało mi z pomysłu na niego ani jedno skojarzenie, poza tytułem.
rozmyślania o rozmyśleniu. ile to razy się rozmyślałam.  przyjdę na pewno. nie przyszłam. rozmyśliłam się. mam ochotę na kino, duży pop-corn i colę. co za idiotyczny pomysł. rozmyśliłam się. ba, były nawet takie rozmyślenia: będę miała bardzo dużo dzieci, a dodatkowo będę super wykształcona. o. i tu chyba już mi się przypomniało o czym miało tu być napisane.

a zatem. w październiku wg planu ma się rozpocząć największy hardcore edukacyjny wszech czasów. ale też rodzicielski. półtora roku w 2 semestry. dziecko z niańkami, babciami, ciociami. 5 dni w tygodniu. podobno tak trzeba i nie ma w tym nic złego.

i tu wchodzi moja macierzyńska intuicja. ona mi podpowiada, że to jest najgłupszy pomysł. że czas powiedzieć rozmyśliłam się.  przekazać wszystkim, którzy mówią - to dla Twojego dobra, żebyś później nie żałowała - że choć jestem wdzięczna za ich troskę, czuję że będę żałować każdej chwili, którą mogłabym spędzić z Ha. bo jeśli wpiszę się w ten tryb, to nie ja będę widzieć jak moje dziecko zaczyna biegać, zawiera nowe znajomości na placu zabaw, nie ja będę wiedzieć co znaczą jej własne słowa, którymi nazywa różne przedmioty.  nie ja będę przytulać, kiedy na spacerze potknie się i zedrze kolano. nie ja będę mówić idziemy na spacer, pieczemy ciasto, spotykamy się z ciocią i jej dziećmi.  dla mnie zostaną tylko cichutko córeczko, mama się uczy. chodź córeczko sprzątniemy zabawki, czas spać. papa córeczko, mama wychodzi, miłego dnia. 

to nie chodzi o to, że nie mam ambicji, nie chcę zdobywać wiedzy, rozwijać się intelektualnie. nie. chcę. mam ambicje, tylko kieruję je w inną stronę. mam ambicję, by być z moim dzieckiem w domu. by nie musieć odstawiać jej od piersi tylko dlatego, że zaczął się rok akademicki i całymi dniami będę poza domem. mam ambicję wiedzieć co czuje, co mówi moje dziecko, zanim dowiedzą się tego dziadkowie czy ciocie. być może jest to tymczasowe, i kiedy już nabędę się z Ha. stwierdzę - ok, wystarczy, teraz już mogę wrócić do zdobywania wiedzy w gruncie rzeczy mało użytecznej, ale rozwijającej moje półkule mózgowe. ale dziś? dziś nie jestem na to gotowa. może stanę się gotowa za miesiąc, kiedy przyjdzie pora na składanie dokumentów. ale dziś kompletnie nie. dziś czuję, że moim powołaniem jest dbanie o dom, budowanie jego atmosfery, dla mojego męża i naszej córki. tak, panie Wi. dziś nie jestem gotowa tego zostawić, a jeśli zdecydowałabym się pójść za twoją radą i marzeniem, spełnić to jedno z twoich oczekiwań, byłabym wobec siebie bardzo nieszczera. a wobec domu zupełnie nieefektywna. proszę przyjmij to i zrozum. Szef mi to potwierdził kilkakrotnie w ciągu ostatnich tygodni. serio.

aniele boży chcę być w domu
mej córki nie chcę oddać nikomu
nie chcę by kosztem jej czasu ze mną
ktokolwiek dawał mi wiedzę tajemną

ta wiedza może nie jest bez zalet
być może kiedyś zapiszę kajet
lecz dziś ważniejsza jest dla mnie rodzina
tak chciałabym żeby mąż tego się trzymał

a nie tej obawy że gdy przyjdzie kryzys
i zamiast pracy czeka mnie wyzysk
że bez studiów tylko tak rzecze prorok
na bezrobocie podpisany wyrok

męża aniele bardzo cię proszę
zmieniaj podejście męża po trosze
niech sam zapragnie by żonę mieć w domu
a córki nie dawać na długo nikomu

wiem też że być w domu to nie bajeczka
więc zostać w nim to nie jest ucieczka
to jest decyzja o wysłuchaniu
co Szef do mnie mówi w mym powołaniu


poniedziałek, 29 lipca 2013

ukropny okrop.

albo odwrotnie. okropny ukrop. być może za kilka miesięcy będę tęsknić za temperaturą dzisiejszego dnia. jednak teraz czuję się nią zmęczona. dopiero niewiele przed północą można swobodnie odetchnąć, nie obawiając się o poparzenie dróg oddechowych. można też wyjść na balkon i jako synonimu do tej czynności użyć sformułowania wyjść na powietrze. mała Ha. spływała cały dzień potem, większość spływania odbywała się szczęśliwie przez sen, co umożliwiło mi nadrobienie prac domowych. szły mi one jednak jak krew z nosa, bo moje ruchy stały się w tym upale jakby spowolnione i chaotyczne. zamiast wylewać wodę do wanny postanowiłam zalać sobie całą łazienkę. być może było to podświadome działanie, na rzecz nawilżania powietrza. nie wiem. w każdym razie wszystko dziś trwało dłużej niż w tzw normalny dzień.

drogi aniele
mam ukrop w ciele
gotuje się głowa
plączą się słowa

ukropny okrop
okropny ukrop
choć trochę cienia
aniele mi wytrop

lub podaruj lody
dla lekkiej ochłody
nim się roztopię
w dzisiejszym ukropie.

piątek, 5 lipca 2013

wiejskie wakacje

szykowanie się do wakacji. pralka pierze, słońce suszy. sama zastanawiam się co jest niezbędne, a co w zasadzie dałoby radę zostawić. co czytać, w co się ubierać, czym zabawiać latorośl. jak się spakować, żeby nie stracić urlopu na myśleniu o tym co zostało, a jest potrzebne.
dowiedziałam się dziś, że na miejscu będzie wi-fi. od trzech lat tam bywałam, na wiejskich wakacjach z uroczym smrodkiem od krów, wszechobecnymi muchami i moją udręką był brak internetu. myślałam sobie, cóż, może i jestem od niego uzależniona, ale przynajmniej mogłabym czymś się zająć, napisać coś, przeczytać, skontaktować się. a teraz, gdy przyszła wiadomość o wielkiej zmianie, że oto wieś poszła z duchem czasu i postanowiła zapewnić swoim gościom atrakcję w postaci dostępu do sieci, jestem przerażona. ta okoliczność sprawia bowiem, że pan Wi. będzie regularnie dostawał maile i prawdopodobnie spowoduje to jego pracową aktywność. pomimo urlopu. pomimo wspaniałej jego zdaniem bliskości natury, wody, lasów, zwierząt. ja jestem człowiek miastowy. wieś lubię podziwiać na pocztówce, ewentualnie mogę raz czy dwa popatrzeć jak bociany spacerują po polu w stronę zachodzącego słońca. ale żeby tydzień. na wsi na której będzie internet, przekazujący mi codziennie informacje o tym co dzieje się w mieście. na wsi z dziecięciem, które nie umie chodzić, a które łatwo może sturlać się do wody, albo poraczkować pod krowie kopyto lub co gorsza placek. wreszcie mleko prosto od krowy pod nosem i wszelkie pyszne mleczne przetwory pod nosem, podczas gdy szkodzi nawet mała ilość krowiego białka. tortura.

na szczęście przekazano mi kiedyś, że żona powinna podlegać mężowi. przynosi to jej korzyść. poza oczywistym poczuciem bezpieczeństwa dodaje też otuchy, że skoro to on podejmuje decyzję, on również jest odpowiedzialny za jej skutki. och ta przewrotna kobieca logika.

aniele boży
strzeż nas w podróży
zachowaj od sporów
dodawaj humoru
do lasów chodź z nami
popływaj czasami
bądź też na rowerze
przypomnij w co wierzę

czwartek, 4 lipca 2013

spotkanie

sporo jest podobnych ludzi. do mnie. ostatnio doświadczyłam tego w kilku spotkaniach. trochę przypadkowych. na pierwszy rzut oka totalnie inni. inny wygląd, styl ubioru, inna dziewczyna, inna para. mniej dzieci, więcej dzieci, mniej kolorowy wózek, bardziej kolorowe włosy. a jednak okazuje się, że od drobiazgów typu niekrowie mleko do kawy, podobne komplementy na temat córek (ona jest obiektywnie piękna), przez perypetie życiowo-edukacyjne, przechodzi się do kolejnych jejku mam tak samo, czuję tak samo, myślę podobnie. nie chodzi o bycie identycznym. raczej o podobne tony, na których się nadaje. podobny sposób na wyrażanie myśli i samego siebie. podobne przeczucie, że jeśli nie pisane słowo to co innego? podobne wrażenie, że jak ktoś zleci to już nie to samo. podobne przekonanie, że coś z tym trzeba zrobić. pokazać większej liczbie odbiorców niż 5. i wreszcie podobna wiara, że bez wsparcia Góry to nie będzie możliwe czy też sensowne.

aniele boży tyle już czasu
o to pisanie nie robię hałasu
że może nadszedł już czas najwyższy 
i tremę wielką decyzja przewyższy
i pójdę wyjąć z szuflady słowa
by ktoś mógł je interpretować



poniedziałek, 28 stycznia 2013

jakie jest twe imię?

wzięło mnie. przeżywam za innych. coś się dzieje u kogoś, ja się martwię. to chyba ludzkie i normalne. ale dawno u mnie tego nie było. doradzam. najlepiej w tych sprawach odsyłać do Szefa. wie najlepiej, bo wie wszystko, to któż miałby być lepiej poinformowany. od Niego nikt. ale od nas? owszem, jest taki jeden, z bandą pomagierów. przebrzydłe stworzenie, które postanowiło zepsuć wszystko co jest. i tak psuje po kawałku, nie wszystko na raz, bo wszyscy by się zorientowali, że coś nie gra. ale w końcu nie gra, albo gra tylko najpierw fałszywie. i tu nie pasuje, tu nie do rytmu, tu się struna zrywa, a tam zawodzi ktoś chrypliwym głosem i to zupełnie do stylu nie pasuje.

martwię się, bo widzę, podobieństwo. podobnie się zmagałam, tylko wszystko u mnie było ekspresowo a tu ciągnie się już kilka lat. ja szybciej musiałam decydować, szybciej orientowałam się, że zło okropnie mąci, ale że jest też inne zmaganie nie z kimś, a raczej o coś. i tego zmagania też doświadczyłam. to nie tak, że się wychodzi zwycięsko. zawsze i wszędzie i że ciągle tylko happy-end. a czasem jest zwycięstwo,  choć po ludzku wychodzi się z tego kulejąc. ale wie się kim się jest. poznaje się własne imię. poznaje się samego siebie. i nie jest to jednorazowa sprawa. czasem noc trwa długo, i choć w końcu mija, to kiedyś znów wraca. i dalej można poznawać siebie, kto wie, może bardziej kulejąc?

Aniele Boży stróżu Ma.
przekonaj ją że jeszcze się da
że miłość ludzka niestety tak działa
i czasem coś mówi czego nie chciała.


środa, 14 listopada 2012

ograniczony kosmos i bezkresna ziemia

nie umiem wyładowywać złości. czasem po prostu się pojawia, próbuje mną zawładnąć, wchodzi w jakieś połączenia między mózgiem a sercem. dlatego zaczyna boleć jedno i drugie. cierpliwości za mało, zrozumienia za grosz. tak to jest być tą, którą się zawsze chciało być. nagle się okazuje, że to znaczy zupełnie co innego, niż się wydawało na początku. to nagle tak częste, że już powinno być nazwane raczej znowu i w dodatku zgodnie z przewidywaniami. bo powoli zaczyna się przyzwyczajać do tego, że to wszystko okazuje się być niczym, a nic wszystkim. że ważne jest zupełnie nieistotne, a bzdura nabiera ogromnego znaczenia. to trochę tak, jakby ziemia zdecydowała nagle zamienić się miejscami z kosmosem i ten kosmos miał się zmieścić w przestrzeni dotąd zajmowanej przez ziemię. i jednocześnie ziemia nie wie co ze sobą zrobić w ogromie miejsca zostawionego przez kosmos. dziś jest ten gorszy moment. nie cieszy się ziemia, że ma tyle miejsca, a kosmos, że może wreszcie poczuć bezpieczne granice. dziś jest nie tak.

aniele boży
chcę się położyć
niech głowę mi utną
bo boli i smutno

czwartek, 1 listopada 2012

znowu i znowu

po raz kolejny postanowiłam spróbować. będę pisać. och, jak trudno się mobilizować. zwłaszcza, że tyle się pozmieniało. wszystkie priorytety pozamieniały się miejscami. taki największy choć najmniejszy a jednak najważniejszy priorytet (co to w ogóle za sformułowanie - "najważniejszy priorytet"?) ma obecnie cztery miesiące, mierzy niecałe 60 cm i waży niecałe 6 kg. głos ma to to donośny, śmiech rozczulający, oczy pełne myśli, których nikt nie jest w stanie odgadnąć, a jej niewielkie nóżki ciągle gdzieś biegną, choć sama nie jest w stanie jeszcze nawet na nich usiąść. według rytmu tego cudu toczy się aktualnie nasze (moje i pana Wiś.) życie. a takie to cuda sprawia Szef. bo to jego sprawka. nawet banda wykształconych doktorów wmawiała mi że wcale tego małego człowieka we mnie nie było, że to jakiś nowotwór, a te diagnozy stawiali ponieważ to maleństwo mniejsze było od ziarenka i nie chciało się pokazać na ekranie. i mówili: proszę pani, to nie jest bezpieczne, trzeba usuwać cokolwiek tam jest, ale jedno co wiemy, że to coś człowiekiem nie jest. ale to coś zrobiło niespodziankę, urosło i pokazało, że niczym innym nie jest jak właśnie człowiekiem. pogmatwane są te historie. no, najważniejsze, że jednak jest. a ponieważ uznało, że skoro jest ciemno to można iść spać, to mam chwilę żeby coś napisać.
bardzo mnie cieszą chwile i drobiazgi. tak jak dawniej. jak dawniej też miewam dni zupełnego zwątpienia w jakikolwiek sens, łapię się jakiejś uporczywej myśli, że jest beznadziejnie, że nigdy nie było gorzej. na szczęście jest pan Wiś. on mnie sprowadza na ziemię, mówi, że tarczyca, że gospodarka zaburzona i od razu człowiek się z siebie śmieje. jak zawsze zgubiłam wątek. nie będę go szukać.

aniele boży dziś wszystkich świętych
widzę ich w głowie tak uśmiechniętych
czy mogliby oni tam za mną westchnąć
i moje marzenia Szefowi przepchnąć
by świat mój dorosły stał się mi bliski
bym życia nie chciała kłaść do walizki
i uciec daleko i wszystko zostawić
w ułudzie że dusza przestanie krwawić
z poczucia że wszystko już jej zabrano
że życie nie po to by ją kochano
a przecież Szef kocha te smutną duszkę
i słowo szepcze duszce na uszko

piątek, 9 marca 2012

marcowe przemyślenia

no tak. można się zastanawiać, co się zmieni, a co zostanie tak jak było. zwykle wyobrażałam sobie to inaczej. biega się po świecie, zdobywa wszystkie potrzebne przedmioty, wydaje mnóstwo pieniędzy, maluje ściany i dostaje wszystkich objawów szaleństwa. a my? szalejemy i owszem. rodzina i znajomi szaleją na punkcie przynoszenia nam przedmiotów. ja szaleję na punkcie męża. znajduję przyjemność w prasowaniu i pieczeniu, ale jest to dość specyficzne szukanie przyjemności. owszem prasuje jakieś przymałe egzemplarze odzieży dla kogoś, kto póki co wcale jej nie potrzebuje, a koszule męża leżą pogniecione, bo ja przecież robię coś innego. piekę trzy rodzaje ciast i ciasteczek, ale umieram z głodu, bo nic nie ma na obiad (a wychodziłam dwa razy do sklepu po składniki do wypieków). ja się pytam: kto w takim razie odpowiada za brak tego obiadu? czy mąż, który uprawia współczesną formę polowania, spędzając większą część dnia na zarabianiu pieniędzy ciężką pracą, abym miała za co zrobić zakupy i aby było za co mieszkać? czy może szalejąca na jego punkcie żona, której wszystko się pomieszało od tych zachodzących wokół i w środku zmian. ale przecież nie chodzi o szukanie winnych.

ech, zawsze tak się dzieje, zadzwonił telefon, odebrałam i już nie wiem co tu dalej za tą myślą się kryło. cóż mądrego, konstruktywnego i odkrywczego chciałam napisać. przejdę zatem do czegoś zupełnie innego, co przyszło mi właśnie do głowy.

otóż, po raz kolejny Szef zwrócił się z zaproszeniem, by go posłuchać. i nie tak, jak zwykle, pobieżnie, trochę myśląc o tym czy pranie już wyjęte albo czy zdążymy pojechać do kogoś w odwiedziny. tym razem znów zaprasza nas w nieznane, żeby trzy dni nie zajmować się niczym innym tylko słuchaniem. dom zostaje w domu. rodzina u rodziny. tylko ja i Wi.

słuchanie nigdy nie było moją mocną stroną. gubię się w wątkach, a kiedy się gubię to raczej nie myślę, że się zgubiłam. podążam nowymi ścieżkami zamiast iść po tej jednej, na której mam głośnik i słyszę jak iść. ale czas jest dobry do słuchania. wielki czas. z wielką na końcu nocą. która jawi  mi się jako coś fantastycznego. choć jednocześnie, z powodu wielkiej zmiany jaka zaszła grubo ponad pół roku temu napawa mnie owa tegoroczna noc pewnym lękiem, bo nie będzie tak, jak ja się już przyzwyczaiłam. będą inni ludzie, inne zwyczaje, mimo że w istocie nic się nie zmieni.
tak. tak właśnie odkryłam, że zgubiłam wątek, co jak widać zdarza mi się nie tylko podczas słuchania. ale  to moje pisanie jest chyba rodzajem słuchania siebie, więc kto wie, kto wie.

od dziś trzy dni posłucham. może uda się coś usłyszeć i będzie co przekazywać naszej niezwykłej wielkiej zmianie w środku.

aniele boży
chcę się położyć
by potem od rana
być zasłuchana

a nim zasnę dzisiaj
byś ty przy mnie przysiadł
przekonał że ufać
to też znaczy słuchać

niedziela, 4 grudnia 2011

a jednak

a jednak piszę. mało czytałam ostatnio, to i mało zdań się w głowie układa. tak to jakoś wszystko połączone.

zmienia się człowiekowi życie trochę. i podejście do niego. nic złego w tym nie ma. jednak jest inaczej. zaczynam się zastanawiać, jak to będzie za jakiś czas. co się stanie ze mną, co z Wi., jak to wszystko będzie wyglądało. i jak tak sobie już trochę po swojemu podramatyzuję, to się nagle okazuje, że nic złego się nie stanie. bo Szef obiecał przecież. bo jesteśmy już na zawsze ze sobą. i na dobre chwile i na te gorsze, i na czas i na brak czasu, i na głód i przejedzenie. wszystko jest już na zawsze i razem. i to jest naprawdę fantastyczne i doskonałe. może czasem inne wrażenie sprawiam na zewnątrz, wpadając w różne histerie. ale te histerie też są wspaniale usprawiedliwione. przecież to normalne, zupełnie naturalne. i że jak kot i że poranki nie pasują. to wszystko jest jak zawsze i od zawsze.

dziś akurat dużo tęsknię, bo jestem żoną na odległość. małżonek zdobywa wyższe wykształcenie w dalekim mieście. a ja, połechtana tym, że usłyszałam dziś na nowo, że niektórzy lubią czytać co piszę, napisałam. przyznam się też w sekrecie, że kilka dni temu, czytałam co tu przez te lata pisałam. i też lubię czytać co piszę. to pewnie jakiś skrajny rodzaj narcyzmu, ale podoba mi się to. tak na osłodę tego wszystkiego co mi się ostatnio nie podoba. na przykład, że spać nie mogę, a potem wstać. ech.

aniele boży
znów słowa chcę tworzyć
wnętrze swe badać
i zdania układać



czwartek, 18 sierpnia 2011

litery spłynęły z mej głowy potokiem

Szef za pośrednictwem powiedział jak jest naprawdę.
nie jestem dobrą żoną. i wcale jeszcze długo nie będę najprawdopodobniej. bo to jest długa droga pod górę, ale najlepsze widoki są dopiero ze szczytu. a teraz to przez las i od czasu do czasu jakaś polana, to sobie można popatrzeć, że może i ładnie. ja nie wiem, może przesadzam, ale u nas sporo tej polany, bo widoki całkiem fajne.
inna sprawa, że poranki bywają paskudne, bo ja naprawdę nie znoszę wstawać. pierwsze godziny dnia są dla mnie czasem męki. przechodzenia z błogostanu, fantastycznego świata sennych marzeń do okropnie twardej rzeczywistości. oczywiście, można sobie narzucić, że trzeba wstać tak po prostu, do pracy, do życia w ogóle. tylko ja mogę narzucić sobie wieczorem, a rano, zanim sobie o tym przypomnę, to już mija tyle czasu, że wszystko w łeb bierze.
ale choć w łeb biorą założenia dnia poprzedniego, to odkrywam, jak bardzo lubię być w domu. i jak bardzo bym chciała, już po studiach i po stażach, po prostu być w domu. Nic mi tak nie sprawia przyjemności, jak wyjmowanie ciasta z piekarnika, gotowanie obiadu, planowanie jakie składniki kupić, żeby przygotować coś przepysznego i jakich jeszcze sprzętów użytku domowego nam brakuje i co bym chciała mieć.
o tak, wbrew trendom marzę, by zostać pełnoetatową kurą domową!

aniele boży mój stróżu domu
marzeń mych zabrać nie pozwól nikomu
i szepnij w niebie do Szefa ucha
że żar mych pragnień z ducha mi bucha
i piec i gotować tak bardzo bym chciała
i książki mężowi bym pięknie czytała
posprzątam i zadbam o dom nasz małżeński
a dokąd nie stanie się to będę tęsknić
jak za niczym jeszcze, no może za mężem
by dojść do tej roli me siły wytężę
i kurą zostanę, kurą domową
pomocą dla męża chcę być wystrzałową
a kiedy zabrać mnie na randkę zechce
mą kobiecą duszę ta wizja połechce
i spełnię swą rolę tak jak należy
Szef spełni marzenie, muszę mu wierzyć





piątek, 17 czerwca 2011

niedoczas 8 ∞

cierpię na niedoczas. mam czasu niewiele. zostało dni 8. ile to osiem dni. oktawa. za osiem dni będę żoną. poważną kobietą. usłyszałam niedawno, że dojrzewanie to decyzja: dojrzewam. i już. od momentu jej podjęcia, życie staje się inne. dojrzałe. robię to zamiast tego. nie robię tego, bo coś. to niezwykłe. tak wspaniałe. jeszcze trochę i będę żoną mojego ukochanego Wi. już nie mogę się doczekać, to będzie piękne, mieć tyle czasu ze sobą. mieszkać razem, być razem, wracać do domu, gdzie czeka mąż, lub czekać na niego aż wróci. ach. wiem, że życie małżonków to nie same wzloty, uniesienia i przyjemności. ale to jest tak wspaniałe, niezwykłe i boskie, że czekam na to i te osiem dni, ta ósemka, przewraca mi się ze zniecierpliwienia i staje się znakiem nieskończoności. za 8 dni bowiem z pary narzeczonych, staniemy się małżeństwem, na zawsze, na wieki wieków, amen.

piątek, 20 maja 2011

być mną być urwisem

mam plany i marzenia, mam myśli w głowie i chęci do przekucia ich w słowa zapisane.
mam paskudny charakter pisma. jest leniwy i niechlujny. nie chce zapisywać tego co trzeba. myli litery, nie dodaje znaków interpunkcyjnych tam, gdzie powinien je dodawać.
przechodzi zbyt płynnie do kolejnych wątków. ale jest. w różnego typu maszynach do pisania(wliczając edytor tekstu na macbooku) nabiera sobie tylko właściwej cechy nieużywania wielkich liter, z wyjątkiem "Szefa" i większości inicjałów. to jego osobista cecha. nikomu innemu nie pasująca tak dobrze. cieszę się, że jakikolwiek charakter moje pismo posiada.
ja też sama w sobie może wspaniałego charakteru nie mam, ale pozwala mi on na bycie sobą. nie kimś innym, właśnie mną. nie inną, nie lepszą, nie gorszą - mną, która za 36 dni wejdzie w niezwykły związek. złączy swój charakter z jego charakterem. związek ten połączy więcej niż charaktery. połączy nasze historie i stworzy z nich jedną. połączy moje imię z jego nazwiskiem, co będzie zmianą widoczną w papierach, to będzie tak namacalna zmiana, że aż nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. z urwro stanę się urwis. tak wychodzi z pierwszych sylab.
urwis, hm... ananas, ancymon, gagatek, gałgan, hultaj huncwot, łobuz, łobuziak, nicpoń, ziółko, psotnik. oto czym się stanę po wejściu w związek, wyjściu z domu rodzinnego.
ale przede wszystkim będę przecież żoną i to tego najbardziej nie mogę się doczekać.

mój charakter pisma, znów przeszedł z wątku do wątku i ja sama się w tych wątkach zgubiłam. ja urwisem dopiero będę, a moje pismo chyba już nim jest.

środa, 18 maja 2011

piszesz - masz

ledwie napisałam o moich marzeniach dotyczących czytania i mózg zadziałał. przypomniał sobie o mojej karcie do biblioteki, wysłał sygnał, gdzie jej należy szukać i oto mam! znalazłam! wypożyczyłam 2 książki dla siebie(jedna po polsku, jedna po angielsku! tak! jak będę duża zostanę poliglotką!), jedną dla Wi. i jestem szczęśliwa.
mam książki, mam rozpoczętą historię z sukienką, mamy zaproszenia. już nawet niektórych zaprosiliśmy.

środa, 11 maja 2011

chcę czytać książki.

marzy mi się:
znów dużo pisać.
czytać książkę tygodniowo
myśleć o wielu rzeczach, a nie o jednej sprawie.
mieć już za sobą trzy loty samolotem.

mam 4 niedokończone książki uporczywie spoglądające na mnie gdy tylko wchodzę do pokoju. nie licząc tych setek, może wręcz tysięcy stron lektur na ćwiczenia i egzaminy, od których chciałabym trochę uciec, ale z drugiej strony czytam, bo lubię czytać, a to przynajmniej jakieś zastępstwo ciekawych historii. choć ja bym chciała tak spokojnie, w fotelu, z ciastkami i herbatą. przenosić się w inny świat niż podstawy fascynującej ekonomii (napisane swoją drogą przez tak do tego entuzjastycznie nastawioną panią, że nawet przez chwilę miałam ochotę na czytanie tego) czy świat bardzo logiczny gdzie jeśli gosia jest niewysoka to pójdzie na randkę z przystojnym heniem i będzie zadowolona albo pójdzie na randkę z przystojnym heniem i nie będzie zadowolona, bo nie jest niewysoka. dużo zajęć dziś. to dobrze. przyda mi się.

aniele boży stróżu mój
ty wiesz, że lubię czytać
znajdź książki dla mnie - liter rój
lub zdradź kogo popytać
gdzie słów najlepszych będzie w bród
co w zdania są składane
i w głowie stają się jak miód
gdy na głos są czytane



środa, 13 kwietnia 2011

czytam, piszę, piekę, załatwiam

na nowo lubuję się w czytaniu. tygodników najchętniej. bo ostatnio już jakoś podupadała moja zdolność czytania, po kilku zdaniach każdy tekst mnie nudził. bałam się wręcz, czy to nie jakaś poważniejsza sprawa, na przykład alergia na czytanie, nie daj Boże.

kiedy odżyły litery już napisane, zaczęły się w głowie kłębić zdania, okrągłe, kwadratowe, złożone i proste. szykowały się długo, ale ułożyły się w mało atrakcyjny tekst, który jednak jakoś tam pomoże niejakiej K. spełnić swoje marzenie o własnej działalności.

oczywiście, jak to zawsze bywa, kiedy biorę się za niezwykle ważne do pisania rzeczy, opatrzone nieprzekraczalnym deadline'em, z kuchni zaczynają po kolei wołać mnie poszczególne składniki nieupieczonych jeszcze ciast czy chlebów. tak skradają się po cichu, wplatają się między moje piszące palce i wstukują w wyszukiwarkę adresy stron z przepisami. tak zwiedziona, stworzyłam dziś 16 bułeczek i chleb. a wieczorem zamierzamy z Wi. stworzyć jeszcze muffiny.

kiedy piekę, czuję się jak prawdziwa pani domu. choć tego w którym mieszkam obecnie nie jestem panią, to wiem, że to preludium. już za 72 dni będę ślubować uroczyście, że będę piekła bułki, dbała o domowe ognisko i uzupełniała szafkę ze słodyczami. oczywiście, choć każdy by chciał, ojczyzna nasza państwem wyznaniowym nie jest. żeby wziąć ślub zgodnie ze swoją wiarą a w oczach państwa też stać się małżeństwem, należy uiścić opłatę oraz podpisać sto cztery papierki. wybrać nazwisko, sobie i dzieciom, pomarudzić, że struktury mojego wyznania nie są tak wyposażone jak urząd stanu cywilnego i nie może za pomocą komputerowej bazy danych ściągnąć z 2 parafii zaświadczeń o naszych chrztach. dlatego załatwiania dziś ciąg dalszy.

Michale Boży Archaniele
załatwiania jest tak wiele
w twej parafii w aktach leży
chrztu świadectwo jak należy

idę je odebrać. o.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

życie według kalendarza

nie wiem w co włożyć ręce. tyle biegania, a ręka w nocniku. i tak co rano. ojej, znów nie zdążyłam. obiecałam, nie zrobiłam. spotkajmy się, bądźmy w kontakcie, umówmy się.
a ja bym się umówiła na tydzień bez planu. mam i tak dużo szczęścia, że pomijając plan zajęć na uczelni moje plany z kalendarza są dość elastyczne i nie umierają przy 10 minutowym spóźnieniu. jak powiedziała Ju. jak się ma moleskina to od razu ma się wenę. pomyślałam wtedy, że taką chyba do zapisywania każdej wolnej linijki w kalendarzu, co skutkuje brakiem czasu na cokolwiek. a teraz myślę, że weny trochę jednak pozbawia. i uzależnia od tych kolorowo zapisanych kartek. moje cienkopisy powoli przestają nadążać za moimi planami. Szefie, mówiłeś, żeby nie planować. ale te moje plany to nie oczekiwania i projekcje. to raczej próba organizacji czasu. bo oczekiwania muszę zostawić. z boku lub z tyłu. oczekiwać będę później, w wolnej chwili. teraz bowiem oczekiwania moje mogłyby mnie zawieść. zawiodłyby moje zaufanie lub zwiodły na manowce złego samopoczucia. tak, zdecydowanie. oczekiwaniem zajmę się za jakiś czas. na pewno po przygodzie z szyciem kreacji. nie chcę oczekiwać. właśnie po to by nie zostać zwiedzioną na pola niezadowolenia.
kolejny raz miałam iść wcześniej spać, według kalendarza. wstawać wcześnie. kłaść się wcześnie. wstawać wcześnie. i tak w kółko, zdrowo, pięknie. ale dziś tak idę i idę, od 3 godzin gotowa do spania, wciąż znajduję nowe rzeczy do natychmiastowego załatwienia. ale tym razem na dobre, obiecuję. idę spać. i wstanę rano, położę się wcześnie, żeby wstać rano, potem położyć się wcześnie... dobranoc.

w tiulu utonę aniele boży
bo będzie pani sukienkę tworzyć
i do tworzenia tiulu użyje
z niego w większości sukienkę uszyje.

środa, 23 marca 2011

szykujemy się, szykujemy.

och dzieje się dzieje. w poprzedni weekend miałam okazję dużo słuchać. to niezwykłe doświadczenie. świat który krzyczy, często powoduje, że zamykam się na słuchanie, a jednak - udało się. zasłuchana wróciłam do domu, a dziś, po kilku dniach mogłam znów posłuchać. razem z Wi. słuchaliśmy o tym, co jest ważne dla nas, na dziś i na przyszłość. bo za 94 dni zacznie się nasza zupełnie nowa, wspólna przyszłość. warto, żebyśmy już wcześniej mieli jakieś pojęcie o tym, w co się pakujemy. żeby nie skończyło się na jednym weekendzie i jednej środzie już w sobotę zaczniemy intensywny dwudniowy kurs, takie szkolenie z Szefem, na którym będzie nas uczył, czego możemy się spodziewać, a co powinniśmy dać od siebie, żeby to nasze wspólne życie miało ręce i nogi. jak już się dowiedzieliśmy, nogi będą trzy. żeby nie stracić równowagi.

wcześniej miałam już trochę przygotowań, natury bardziej materialnej. z bardzo pomocną J. i dość sceptyczną mamą, odwiedziłyśmy 5 lub 6 przybytków z sukienkami. dawno już nie miałam okazji pomachać tyle rękami, a już na pewno nigdy wcześniej nie miałam okazji mierzyć tylu sukien. to przymierzanie miało na celu powolną eliminację wielu pomysłów, których w głowie, jak się okazało miałam milion. myślałam, że nie mam pojęcia w co się ubrać, ale wyszło na to, że miałam dużo koncepcji, z których stworzyłam sobie w głowie jakiś obraz. ostatecznie to, co teraz jest coraz bliżej realizacji, z tym obrazem ma niewiele wspólnego. to bardzo budujące doświadczenie, zwłaszcza przed ślubem, nauczyć się rezygnować z własnych planów, jednocześnie nie rujnując swoich marzeń. też fantastyczne jest widzieć, że z pomocą innych, w tym Szefa, można naprawdę tworzyć wspaniałe pomysły, i dążyć do ich zmaterializowania.
powoli zaczyna się klarować, jak będzie wyglądać pewna panna młoda za 3 miesiące, co naprawdę bardzo mnie cieszy.

w biel pięknie ubrany aniele boży
już wiem co w dniu ślubu na siebie mam włożyć
też będzie biało i będą kwiatki
na ręku i włosach u przyszłej mężatki





wtorek, 15 marca 2011

w marcu jak w garncu. rymowanka to słaba.

po pięknym weekendzie, pełnym słońca i emocji nastał tydzień. znów zamiast zaczynać pogodnie każdy dzień jeszcze przed świtem, zamiast zanurzać się w głębiny poznania już późnym przedpołudniem, zamiast jeść obiad po południu i kłaść się spać z kurami przyszedł tydzień niewypełnionych planów. bo tak to jest z planami. jak chcesz po swojemu to ci się kłody pod nogi, odcisk na kciuku i oczko w rajstopach. zawsze. niezależnie od sytuacji. i jeszcze tulipany zwiędły. i roboty tyle, że aż odwrotnie proporcjonalnie układają się chęci i motywacja.

aniele boży
niech się ułoży
w przecudną całość
ma wielka małość

niech będzie wokoło
wszystkim wesoło
i mi oraz wiś
daj uśmiech dziś

niedziela, 6 lutego 2011

słońce

od rana świeci słoneczko. humor jest dobry choć w dzień wolny mnóstwo do roboty. pisać na zadane tematy się nie chce, a o słońcu proszę bardzo. mogę wierszem i na wspak. ecńołs. to naprawdę miły moment taki słoneczny dzień.

w lutym słońcem
dni pachnące

jak wiosennie ślicznie świeci
cieszą mordki wszystkie dzieci
cieszą mordki skaczą w górę
już żegnają dni ponure


poniedziałek, 31 stycznia 2011

smutki

to trudne. kiedy wszystko idzie wspaniale, a mimo to budzisz się z takim smutkiem, który przeszywa na wylot. takim, który nie wiadomo skąd się wziął i sprawia wrażenie, jakby chciał zostać na długo. kiedy sprawy idą źle, wtedy smutek jest zrozumiały. kiedy dzieje się coś przykrego, łzy są czymś zupełnie naturalnym, czymś właściwym, pozwalającym na oczyszczenie. w tym przypadku jednak, gdy w gruncie rzeczy wszystkie sprawy idą lepiej, niż można by sobie życzyć- to jest po prostu trudne i niezrozumiałe. mam wszystko to, o czym wiele dziewczyn na moim miejscu marzy. nie mówię o tym, że mam dach nad głową, własne miejsce w domu czy jedzenie. mam rzeczy nadprogramowe. mam Wi., mam datę ślubu, mam gdzie po ślubie z nim mieszkać. mam świetne warunki do nauki w kierunku, który mi się podoba, który jest związany z tym, co chcę robić w przyszłości. żyją moi rodzice, mam rodzeństwo. mam rzeczy materialne, które ułatwiają życie.
nie wiem skąd ten smutek. nie rozumiem go. Szef nie uprzedzał, że coś takiego przyjdzie. zaczął nagle spełniać wszystkie moje marzenia i nagle, nie odbierając mi ich, dopuścił smutek. płacz, jakiego dotąd nie znałam. bez przyczyny. nawet tradycyjne trudne dni, nie mają z nim nic wspólnego. chciałabym beztrosko śmiać się, chodzić na spacery, robić głupie rzeczy. czuję jednak, że to nie jest możliwe. że już długo będę smutna. nie piszę, że zawsze, bo boję się tego, że moje słowa mogą mieć jakąś moc sprawczą.

chciałąbym być zrozumiała. gdzieś w środku mam świadomość swojego szczęścia. kocham, jestem kochana, wiem, że Szef się troszczy i ludzie, z Wi. na czele też się troszczą. ale uśmiech się gdzieś zgubił. podejrzewam, że to zimowa utrata zdolności do uśmiechu. ale może jeszcze przed wiosną wróci ta zdolność? chciałabym.


aniele boży, smutna ulinka
jak z zapałkami biedna dziewczynka
zimno jej w zimie, słońca za mało
serce ulinki śmiać by się chciało

a śmiać się nie umie, łzy tylko płyną
smutną się staje ulinka dziewczyną
z dnia na dzień bardziej humor się psuje
niech anioł przyjdzie i uratuje

bo uśmiech ulince bardzo potrzebny
choć nie uważa by płacz był haniebny
lecz bez przyczyny jest niezrozumiały
aniele daj mi choć uśmieszek mały

poniedziałek, 3 stycznia 2011

panna ulala

będę panną jeszcze tylko 172 dni. to miłe wiedzieć, że za niecałe pół roku, będę miała męża. człowieka, z którym nie planuję się rozwodzić, rozstawać ani nawet nie mam w planach robić mu karczemnych awantur o bałagan czy za granie w jakieś głupie gry lub spóźnienia na obiad.
bo zdaję sobie sprawę, że ta decyzja o ślubie nie jest próbą załatwienia sobie jakiegoś "długo i szczęśliwie" z ograniczoną odpowiedzialnością. aż mi nie nadepniesz na odcisk. a jak nadepniesz to zabieram swoje zabawki i idę na inny plac zabaw.
mi się to jawi jako wejście w nowy wymiar, gdzie wszystko znajdzie się na nowym miejscu, będzie wszystko inaczej i wszelkie założenia że będzie tak i tak, ja będę robić to, a ty będziesz zmywać, nie mają większego sensu. wiem tylko, że Szef już zadbał dawno o to, żeby było dobrze. żebyśmy byli przyzwoitym małżeństwem, które zdaje sobie sprawę ze swoich niedoskonałości, ale dba o to, by mąż i żona czuli się dobrze, bezpiecznie i na swoim miejscu. i gdzie można codziennie ślubować miłość, tej miłości się uczyć (w nowej wersji) i tę miłość dostawać i odwzajemniać.

a ze spraw bardziej bliskich teraźniejszości to minęły święta. po świętach dałam sobie utoczyć trochę krwi do badania w tym pierwszym ze 172 ostatnich dni mego panieństwa, a mój kawaler wkrapla sobie w zbolałe spojówki jakieś krople. moje ostatnie miesiące panieństwa to w ogóle pasmo badań i zdrowotnych stresów. już chyba kiedyś o tym wspominałam, ale moje hipochondryczne ja czuje się jak w siódmym niebie. choć gdzieś w środku to wolałabym, żeby czuło się nie tak świetnie.

aniele boży
nie bądźmy chorzy